Która to już pana wizyta w Stanach?
– Byłem w USA wielokrotnie. Pierwszy raz na przełomie lat 1975/1976, jako początkujący jeszcze tłumacz i asystent uniwersytecki. A ostatnio tłumaczyłem tu prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Mam bardzo dobre wspomnienia z tamtej wizyty, gdyż chicagowska Polonia przyjmowała nas bardzo ciepło i gościnnie. Przyznam, że bardzo dobrze się czuję w Stanach, bo jest to państwo bardzo przychylne obywatelowi. To bardzo pragmatyczny kraj, który jednak zmienił się po ataku terrorystycznym na World Trade Center. W Stanach mam rodzinę i przyjaciół. Widuję się z nimi za każdym razem, kiedy tu jestem.
W swej karierze zawodowej pracował pan między innymi dla królowej Elżbiety II. Jaka naprawdę jest Jej Wysokość?
– Miałem zaszczyt świadczyć dwukrotnie swoje usługi dla Jej Wysokości i jej męża księcia Filipa. Byłem tłumaczem prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego w czasie jego oficjalnej wizyty w Wielkiej Brytanii. Mieszkaliśmy wtedy w Pałacu Bucki- ngham, co było bardzo interesujące. Zaś w 1996 roku, kiedy królowa przybyła do Polski na zaproszenie prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, tłumaczyłem wraz z kolegą parę królewską na zaproszenie strony brytyjskiej. Uczestniczyłem wtedy w spotkaniu z królową dla pracowników ambasady brytyjskiej w Warszawie. W czasie spotkania, co niezwykłe, Jej Wysokość witała nas uściskiem dłoni. To się praktycznie nie zdarza, bo zgodnie z protokołem dyplomatycznym powitanie królowej brytyjskiej odbywa się poprzez ukłon. W związku z tą wizytą przypomina mi się pewna anegdota. Kiedy oprowadzałem księcia Filpa po krakowskiej synagodze zgodnie z żydowską tradycją musieliśmy mieć na głowach jarmułki. Niektórzy moi koledzy tłumacze oglądali to w telewizji i komentowali, że – skoro noszę jarmułkę – to na pewno jestem pochodzenia żydowskiego i pewno dlatego jestem tłumaczem królowej.
Myślał pan, by spisać kiedyś wspomnienia ze swojej pracy?
– Może kiedyś to zrobię, gdy będę miał na to więcej czasu. Wiele informacji muszę zachować tylko dla siebie, gdyż objęte są tajemnicą zawodową. Tajemnica, która obejmuje też ochroniarzy gwiazd i agentów CIA, wpisana jest w zawód tłumacza…
Niektórzy jednak na swoich wspomnieniach zarabiają miliony. Trochę pan nie pasuje do współczesnego świata…
– A może ten świat nie pasuje do mnie (śmiech).
No dobrze, a dla kogo nigdy by się pan nie zgodził tłumaczyć?
– Na pewno, jeśli przyszło by mi być tłumaczem w czasie II Wojny Światowej, zrobiłbym wszystko by nie pracować dla Hitlera. Naziści bardzo strzegli swoich tajemnic i kiedy tłumacze nie byli im już potrzebni – zabijali ich. W obecnych czasach tłumacze giną na wojnach, na przykład w Afganistanie. Nie miałem propozycji by tam pracować, ale jeśli taka by się zdarzyła, raczej bym jej nie przyjął. O wiele lepiej czuję się w warunkach pokoju, niż wojny.
Jak pracowało się panu z prezydentem Lechem Wałęsą, który słynie z nietuzinkowych i barwnych wypowiedzi?
– Z panem prezydentem Wałęsą też wiąże się anegdota z jego wizyty w Japonii. Wtedy nie był już prezydentem. W czasie przemówienia porównał komunistów do rzodkiewek, które z zewnątrz są czerwone, a w środku białe. Ja wiedziałem, że w Japonii nie ma rzodkiewek, więc Japończycy by nie zrozumieli tego porównania, dlatego w tłumaczeniu zamieniłem rzodkiewki na krewetki, które także są w środku białe, a na zewnątrz czerwone. Decyzję tę podjąłem w czasie tłumaczenia, w ciągu ułamka sekundy, nie miałem na to więcej czasu. Później przyznałem się Lechowi Wałęsie do zamiany rzodkiewki na krewetkę w jego słynnej metaforze. Dopiero wtedy w pełni prezydent Wałęsa zrozumiał rzęsiste brawa, którymi nagrodzili go Japończycy…
Co jeszcze musi umieć dobry tłumacz?
– Zdarza się, że tłumacz zmuszony jest do korygowania niezamierzonych błędów mówców. Ma to szczególne znaczenie w polityce. Warto jednak podkreślić, że w żadnym wypadku tłumacz nie może pełnić roli cenzora. Gdy po polsku mówimy tłumacz mamy na myśli zarówno tłumacza pisemnego, jak i tłumacza ustnego. W wielu językach np. w języku angielskim, czeskim, francuskim czy włoskim występują dwa różne określenia. Mówiąc po angielsku „interpreter” mamy na myśli wyłącznie tłumacza ustnego, zaś gdy mówimy „translator” myślimy wyłącznie o tłumaczu pisemnym. Gdy 31 grudnia 1977 roku w Warszawie gościł prezydent Jimmy Carter do obsługi jego wizyty zatrudniono właśnie tłumacza pisemnego. Prezydent, w przemówieniu na lotnisku Okęcie, wspomniał o zakończeniu II Wojny Światowej i przyjaźni polsko-amerykańskiej od 1949 roku, a tłumacz to przetłumaczył dosłownie.
Powinien poprawić prezydenta?
– Moim zdaniem w takich sytuacjach tłumacz ustny powinien skorygować taką informację i wymienić rok 1945, bo wtedy zakończyła się II Wojna Światowa. To fakt historyczny i trudno mi uwierzyć, że intencją prezydenta Stanów Zjednoczonych było podanie błędnej daty. Byłem w podobnej sytuacji. Tłumaczyłem w 1997 roku na placu Zamkowym w Warszawie przemówienie prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego z okazji zaproszenia Polski do członkostwa w NATO. Prezydent w swej przemowie między innymi wymienił listę państw, starających się o przyjęcie do sojuszu. Nie wymienił Łotwy, a ja – tłumacząc to na język angielski – dodałem nazwę tego państwa, gdyż pamiętałem, że Łotwa znajduje się na liście. Później prezydent Kwaśniewski okazał mi wdzięczność za takie tłumaczenie twierdząc, że by mu tego Łotysze nie darowali.
Skoro mówimy o błędach popełnianych przez głowy państw. Jak oceniłby pan niedawną gafę prezydenta Baracka Obamy, który użył sformuowania „polskie obozy koncentracyjne”?
– Uważam, że był to nieświadomie popełniony błąd, przez osobę, która pisała to przemówienie. W Parlamencie Europejskim ta sprawa jest od dawna rozwiązana. Obowiązuje sformułowanie „niemieckie obozy koncentracyjne w Polsce”. Myślę, że w Stanach Zjednoczonych powinno się wprowadzić jedną oficjalną obowiązującą wersję nazywania niemieckich obozów koncentracyjnych w czasie II Wojny Światowej.
Komuniści byli jak krewetki
2012-06-28
19:30
Rozmawiamy z „tłumaczem prezydentów”, doktorem Witoldem Skowrońskim. Światowej klasy tłumacz przebywał w Wietrznym Mieście na zaproszenie konsulatu RP i miał jedyny wykład w Muzeum Polskim w Ameryce.