Los dziesiątek tysięcy mieszkańców Haiti wciąż jest nieznany. Wśród zaginionych jest 4 Polaków, w tym Marek Gonzalez, student z Polski, z którym od czasu wstrząsów rodzina nie ma żadnego kontaktu.
Kataklizm przyszedł w środku nocy, gdy Haiti było pogrążone we śnie. Już przy pierwszych wstrząsach większość domów od razu złożyła się jak domki z kart, grzebiąc żywcem zaskoczonych mieszkańców. Epicentrum wstrząsów było 10 km na zachód od Carrefour, miasta leżącego nieopodal stolicy kraju Port-au-Prince.
Zobacz koniecznie: Trzęsienie ziemi w Polsce
Na głębokości 30 km wyzwoliła się olbrzymia energia, która na powierzchni ziemi wszystko zburzyła. Przeludniona, licząca ponad milion mieszkańców stolica w kilka minut niemal całkowicie przestała istnieć. Waliły się nie tylko domy mieszkalne i bloki, ale też hotele, a nawet pałac prezydencki. Zdezorientowani ludzie błagali o jakąkolwiek pomoc, gołymi rękoma wygrzebując swoich bliskich z gruzowiska. Ciała wydobytych z zawalonych budynków ludzi leżą na ulicach. Nikt ich nie zabiera, bo wszyscy wciąż ratują uwięzionych w gruzach żywych.
Niewyobrażalny kataklizm całkowicie odciął Haiti od świata. Nie działają telefony, Internet ani telewizja. W stolicy panuje kompletny chaos, a służby ratunkowe nie nadążają z pomocą dla uwięzionych i do wielu z nich ta pomoc nie dociera. Ludzie umierają w straszliwych męczarniach pogrzebani żywcem. Wśród tysięcy zaginionych jest czterech Polaków. Ich los jest nieznany. Wciąż nie udało się z nimi skontaktować. Prawie niemożliwe jest dokładne oszacowanie liczby ofiar.
- Prawdopodobnie zginęło ponad 100 tys. ludzi - powiedział w rozmowie ze stacją CNN Jean-Max Bellerive (51 l.), premier Haiti.
To najczarniejszy scenariusz. Wiadomo już, że zginął arcybiskup stolicy Serge Miot (61 l.) oraz 15 żołnierzy misji ONZ.
Na pomoc jednemu z najbiedniejszych krajów na świecie jeszcze wczoraj wyruszyły ekipy ratunkowe z USA i Francji. Wsparcie zadeklarowały też Niemcy, Szwajcaria, Hiszpania, Kanada i Wenezuela. Czerwony Krzyż, który twierdzi, że gigantyczne trzęsienie ziemi dotknęło nawet 3 miliony ludzi, obiecał, że jak najszybciej wyśle swoje ekipy ratowników.
Polak zaginął na Haiti
Nadal nie ma wiadomości o polskim studencie orientalistyki, który zaginął podczas trzęsienia ziemi na Haiti. Jego ociec, Carlos Gonzalez Tejera (60 l.), znany dziennikarz pochodzący z Dominikany, nie traci nadziei na odnalezienie ukochanego syna.
Tejera stara się nie dopuścić do siebie myśli, że jego synowi mogło coś się stać. Nie może jednak powstrzymać napływających do oczu łez.
- Mam nadzieję, że Marek jest cały i zdrowy, że szczęśliwie przeżył to potworne piekło - mówi nam zatroskany ojciec. - Ciągle próbuję się do niego dodzwonić, ale telefon milczy - dodaje.
Jego najmłodszy syn Marek (26 l.), student orientalistyki z Warszawy, pojechał najpierw na Dominikanę do starszego brata. Uczył się języka kreolskiego i pracował jako tłumacz, m.in. dla BBC. Na zaproszenie znanej restauratorki odwiedził Port-au-Prince, stolicę sąsiadującego z Dominikaną Haiti.
W dniu trzęsienia ziemi był akurat blisko epicentrum potwornego kataklizmu.
- Syn wybrał się w plener. Może to go uratuje. Najwięcej ofiar jest w zabudowanym terenie, a Marek był przecież na otwartej przestrzeni. To daje nadzieję - wzdycha Carlos Gonzalez Tejera.
Dziennikarz pamięta opowieści swojego dziadka o trzęsieniu ziemi w 1948 roku.
- Wówczas morze pochłonęło całe miasta, a mój dziadek uczestniczył w akcjach ratunkowych - wspomina.