- Panie konsulu, powie nam pan w końcu jakie ma pan plany na przyszłość?
- (śmiech) Ale ja naprawdę jeszcze nie wiem! Przyznaję, że myślę o podjęciu pracy w centrali w Warszawie. Natomiast nie umiem powiedzieć, co z tego będzie. Na pewno chcę wziąć udział w konkursie, ale czas pokaże, czy to będzie Warszawa, czy też coś innego. Jestem szczęśliwy pracując w dyplomacji i mam nadzieję, że czeka mnie z nią jeszcze dłuższa przygoda.
- Skąd pomysł na pracę w dyplomacji?
- Już na początku, kiedy jeszcze byłem bardzo młodym człowiekiem, wiedziałem, że chcę coś robić z językiem angielskim. Przez pierwsze kilka lat mojej kariery zawodowej uczyłem tego języka we wszystkich typach szkół, kończąc w kolegium językowym w Kaliszu. Jednak na studiach w Warszawie, zorientowałem się, że nauka języka to nie jest to, w czym chcę się spełniać do końca życia - przy całym szacunku dla pracy nauczyciela. Jeżeliby się udało, chciałem to połączyć z pasją do Ameryki. No i rzeczywiście to się udało.
- Ale właściwie co jest takiego pasjonującego w dyplomacji?
- Młody człowiek, który marzy o dyplomacji, na pewno myśli o bankietach, rozmowach zakulisowych, negocjacjach. Oczywiście później okazuje się, że rzeczywistość jest troszeczkę inna. Dział, w którym pracuję - dział dyplomacji publicznej - ma obowiązki zbliżone do tych w ambasadzie. To ciekawe, ale też bardzo wymagające zajęcie. Bardziej interesujące zajęcia to: sprawa dobrego wizerunku Polski, tzw. "polskich obozów", utrzymywanie kontaktów z partnerami zewnętrznymi, z władzami miasta, organizowanie wizyt prezydenta, czy wyborów. Jesteśmy też zapraszani na różne wydarzenia organizowane przez Polonię. Jeżeli ktoś myśli, że praca konsula polega tylko na reprezentowaniu i jeżdżeniu po imprezach, festiwalach itd., byłoby to duże niedopowiedzenie.
- Jest pan bardzo aktywny na Facebooku, prawda?
- Tak, byliśmy pierwszą z placówek na świecie, która dostrzegła w Facebooku i innych mediach społecznościowych wielki potencjał. To miłe, że dziś to zdanie podzielają wszystkie ministerstwa spraw zagranicznych na świecie. Ludzie spędzają w sieci mnóstwo czasu. W ten sposób można im wskazać ciekawe artykuły, podzielić się zdjęciami z jakiegoś ważnego wydarzenia, wysłuchać ich opinii i komentarzy. Uznaliśmy, że to świetne narzędzie. Dzisiaj wszystkie placówki mają odgórny nakaz wprowadzenia własnych profili na Twitterze, czy Facebooku. Takie urządzenia bardzo się przydają. Pomagają dotrzeć do bardzo dużej ilości odbiorców. Teraz mamy 2 700 fanów.
- Wiadomo, że gra pan w tenisa, bierze udział w zawodach strzeleckich, ale przede wszystkim startuje pan w biegach długodystansowych. Sport jest ważny w pana życiu?
- No, tak...(uśmiech). Niektórzy nazywali mnie konsulem od sportu, bo rzeczywiście zawsze był on dla mnie ważny. Niewiele osób wie, że w szkole średniej na przykład uprawiałem zapasy. Od tego się zaczęło, później był tenis, a teraz bieganie. Inspiracją do tego był dla mnie pewien 42-latek, który brał udział w maratonie już od 4 lat, a jego pierwszy bieg odbył się właśnie w Nowym Jorku. Wcześniej też próbowałem biegać. Wiadomo, że dieta amerykańska sprzyja obfitym kształtom, więc trzeba było się ruszać. Mam nadzieję, że będę to kontynuował w Polsce. Tak à propos, nigdy nie udało mi się pobiec w maratonie nowojorskim, ale tylko dlatego, że jest bardzo dużo chętnych - na 40 tysięcy miejsc, zgłasza się ponad 100 tysięcy osób. W związku z tym organizuje się loterię. Czwarte podejście do losowania gwarantuje udział. Mój czwarty raz przypada w przyszłym roku, więc mam nadzieję, że to będzie świetna okazja, żeby odwiedzić ponownie Nowy Jork.
Rozmawiał Mariusz A. Wolf
współpraca Joanna Piórecka