Przed katastrofą z 10 kwietnia dowódca załogi mjr Arkadiusz Protasiuk dostał pięć ostrzeżeń, że widoczność nad Smoleńskiem jest bardzo zła. Sami kontrolerzy ze Smoleńska dwa razy przestrzegali pilotów, że nie powinni lądować.
O fatalnej pogodzie aż trzy razy donosiła tupolewowi załoga Jaka-40. Piloci nie posłuchali. Zaryzykowali i podjęli próbę lądowania, która zakończyła się tragicznie. Pracownicy wieży kontrolnej byli przerażeni gdy patrzyli jak Tu-154M zmniejsza wysokość, ale jak donosi serwis gazeta.pl decyzję zostawili załodze.
Obsługa lotniska długo wahała się czy nie zabronić maszynie lądowania. Konsultowała się z wojskowymi z centrali koordynacji lotów w Moskwie poprzez specjalną linię sił powietrznych Rosji, ale oni również nie wiedzieli co robić. Kontrolerzy nie byli też pewni czy zamknięcie lotniska i odmowa lądowania, byłaby zgodna z przepisami międzynarodowymi.
Rosjanie cały czas obawiali się, że kategoryczna odmowa lądowania w Smoleńsku może wywołać skandal. Bali się fali oskarżeń, że próbują zakłócać przebieg uroczystości w Katyniu Proponowali lotniska zapasowe w Witebsku i Mińsku na Białorusi, ale polska delegacja nie chciała nawet o tym słyszeć, bo obchody 70. rocznicy zbrodni katyńskiej opóźniłby się o kilka godzi. Prezydent i pozostali członkowie delegacji nie mieli przecież zorganizowanego transportu z innych lotnisk
Załoga odpowiedziała kontrolerom, że wykona "próbne" lądowanie - zejdzie na 100 m, czyli tzw. wysokość decyzji, i jeśli nie zobaczy ziemi, odleci. Maszyna zaczęła jednak tracić wysokość kiedy była jeszcze daleko od pasa startowego. System TAWS dał ostrzeżenie o zbliżaniu się do ziemi przy wysokości 20 metrów.
Kontroler z wieży wydał jeszcze komendę „Horyzont!”, która oznacza natychmiastowe przerwanie zniżania i wyrównanie lotu, ale załoga nie zdążyła już poderwać maszyny w powietrze. Samolot zahaczył skrzydłem o drzewa i runął nieopodal pasa startowego.