O tym, że stało się coś złego poinformował niemiecką policję jeden z sąsiadów. Zaniepokojony tym, że nie widać rodziny krzątającej się wokół domu, podszedł bliżej i zajrzał przez okno. W salonie zobaczył leżące na podłodze ciała. Od razu zadzwonił po policję. Na miejscu śledczy odnaleźli zwłoki Devida R. (+40 l.), jego żony Lindy (+40 l.) oraz ich córek: 10-letniej Leni, 8-letniej Janni i 4-letniej Rubi. Jak donosi "Bild", prokurator generalny potwierdził, że wszyscy zmarli mieli rany postrzałowe i kłute. Przyznał też, że w domu policjanci natrafili na list pożegnalny. Śledczy skłaniają się więc ku dramatycznej teorii o tzw. rozszerzonym samobójstwie, którego miałby dokonać 40-latek. Prokurator jednak nie chce nic więcej zdradzać. "W tej chwili nie możemy wykluczyć niczego" - mówi, choć jednocześnie informuje, że nie ma podejrzeń, co do tego, by zbrodni dokonała jakaś osoba z zewnątrz.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Najbardziej depresyjne miasto świata spowiły ciemności. Słońca nie zobaczą tam przez miesiąc!
Morderstwo wstrząsnęło okolicą. Tym bardziej że, jak mówią sąsiedzi, rodzina była wyjątkowo towarzyska, tryskała radością życia, udzielała się też w społeczności. Państwo R. mieszkali tam od czterech lat. Devid pracował jako nauczyciel w szkole zawodowej, miał też agencję eventową. Jego żona, też nauczycielka, pracowała na Uniwersytecie Technicznym w Wildau. Starsze dziewczynki chodziły do szkoły, najmłodsza, Rubi, do przedszkola. W domu rodziny policjanci znaleźli też wystraszonego psa. Tylko on uszedł z życiem.
CZYTAJ TAKŻE: Rodzice 15-letniego zabójcy z Michigan dostali zarzuty. Broń kupili synowi na święta