Pani Renata wraz z rodziną - mężem i trójką dzieci - na co dzień mieszka w Wielkiej Brytanii. W tym roku na wakacyjny urlop wybrali wyjazd do Turcji. - Trochę przypadkiem tak wyszło. Zdecydowaliśmy się na wyjazd last minute (...) Kupiliśmy siedmiodniowy pobyt w hotelu w miejscowości Alanya razem z lotem i transferem z lotniska. Na miejscu byliśmy we wtorek 30 maja. I już wiedzieliśmy, że to nie jest do końca to, czego oczekiwaliśmy. Hotel nie wyglądał jak na zdjęciach. Dodatkowo opis ze strony nieco mijał się z rzeczywistością - relacjonowała w rozmowie z portalem Interia.pl.
Rodzina miała pokój z klimatyzacją, ale nie używała jej. - Nasze dzieci to alergicy, a córka ma astmę. Staramy się klimatyzacji unikać i przez pierwsze dwa dni jej nie włączaliśmy. Trzeciego dnia, czyli w czwartek, było już bardzo gorąco, mąż w nocy źle się czuł, nie mógł spać i mówił, że może włączymy teraz klimatyzację, wszyscy w końcu śpią, nic się nie stanie. Ale ustaliliśmy, że zrobimy inaczej - następnego dnia, między obiadem a kolacją włączyliśmy ją i poszliśmy na basen. Chcieliśmy ochłodzić pokój przed kolejną nocą. Jak pomyśleliśmy, tak zrobiliśmy - opowiadała. To niestety okazało się mieć fatalne skutki.
Gdy relaksowali się nad hotelowym basenem, nagle podbiegł do nich jeden z pracowników ośrodka. - Z pełnym uśmiechem na twarzy poinformował nas, że ma "mały problem". I że pali się nasz pokój (...) Ja myślałam, że to nieśmieszny żart. W tle już słyszeliśmy nadjeżdżające wozy strażackie. Kiedy pokazał nam nasze wydrukowane paszporty z informacją o numerze pokoju i spytał, czy to tam się zatrzymaliśmy, stwierdziłam, że jednak nie żartuje - dodaje kobieta.
Zobacz też: Nie posłuchał ratowników i zginął, zjeżdżając z basenowej zjeżdżalni. Wstrząsające wideo!
Po tym, jak straż pożarna zakończyła akcję gaśniczą i rodzina mogła wejść z powrotem do pokoju, Polka ujrzała koszmarny widok. Jak się okazało, pożar pochłonął większość rzeczy, z którymi przyjechali! - Sufit się uginał, aż strach było tam przebywać. Większość naszego bagażu się spaliła, w tym euro zostawione na stoliku, leki naszych dzieci, pampersy. Elektronika, czyli smartwatche, kamera, dron, słuchawki, była popsuta i nie nadawała się do użytku. Część nowych ubrań, kupionych specjalnie na wakacje, była cała, ale śmierdząca i zabrudzona - wspominała. - A co by było, jakbyśmy włączyli tę klimatyzację w nocy, coś zaczęłoby się kopcić, a my byśmy spali? Zaczadzilibyśmy się i nie byłoby czego po nas zbierać - dodała poruszająco.
- Zachowało się 140 funtów, one się nie spaliły. Dzięki temu mogliśmy później pójść do najbliższego sklepu i kupić jakiekolwiek ubrania. Bo tam ani kartą nie dało się płacić, ani bankomatów nie było - mówiła.
Według relacji pani Renaty to nie był jednak koniec ich stresów. Reakcja hotelu na zaistniałą sytuację była minimalna: polskiej rodzinie przydzielono nowy pokój i przekazano trzy karty na internet. - I oni twierdzili, że to jest wszystko, co mogą dla nas zrobić. Nikt nie przeprosił. Mówili tylko: ciesz się, że żyjesz - stwierdziła.
Z rezydentem biura w Turcji nie było kontakt. - Nie przyjechał. Telefonu nie odbierał. Co więcej, nagle obsługa hotelu zapomniała, jak się mówi po angielsku, niby nie rozumieli, co my do nich mówimy. Do końca pobytu ani hotel, ani biuro podróży nie wzięli odpowiedzialności za zniszczenie nam wakacji - perorowała wzburzona.
Samo biuro już po powrocie zaoferowało "częściowy zwrot kosztów podróży oraz voucher w geście dobrej woli". Zwrot ma wynosić 400 funtów, zaś kwota vouchera to 100 funtów.