Choć oficjalnie rosyjskie operacje wojskowe w Gruzji zostały wstrzymane, w kraju na Kaukazie wciąż leje się krew. Wczoraj na minę wjechał pociąg. Wojna na pewno nie skończyła się wciąż dla tysięcy uchodźców z Osetii Południowej.
Nasi korespondenci odwiedzili ich w obozach. Rozpacz po stracie najbliższych, głód i walka o każdy kęs jedzenia pochodzącego z darów - to ich codzienność.- Jest tragicznie, brakuje wszystkiego, nie mamy koców, żeby się nocą przykryć - mówi Katrina (40 l.), która w ośrodku Isani w Tbilisi jest z niepełnosprawnym synem Sabą (8 l.).
W starym poradzieckim szpitalu w Tbilisi od kilku tygodni mieszka około 2,5 tysiąca uchodźców z Osetii - głównie kobiety z dziećmi, także niepełnosprawni i starcy.
W oknach powybijane są szyby. Nie ma elektryczności, toalet, bieżącej wody. Wszędzie czuć smród. Do niedawna ludzie załatwiali swoje potrzeby po zakamarkach. Dopiero po interwencji organizacji humanitarnych kilka dni temu wykopano za szpitalem sławojki. Wodę do picia i do mycia doprowadzono z pobliskiej fontanny. Nie mają co jeść. Od rządu dostają jedną bułkę i kawałek kiełbasy dziennie. Na szczęście żywności z darów jest coraz więcej. Płyną z Polski i całego świata. Wczoraj do Batumi przypłynął z darami amerykański okręt wojenny.