Nie ma już żadnych wątpliwości. Z przyjaźni, która łączyła Denisa Urubkę i Krzysztofa Wielickiego, zostało już tylko wspomnienie. - Wyprawa była dla mnie trudna ze względu na dziwne relacje, które stopniowo stawały się coraz gorsze. Czułem się nieswojo, byłem nerwowy. Było dla mnie niewiarygodne, że kierownik wyprawy blokuje mnie, nie zezwala na wejście, a potem bardzo miło rozmawiamy. Nie rozumiem, jak można mieć dwie różne twarze - wyrzucił z siebie żale Urubko w rozmowie z portalem desnivel.com. Himalaista opowiedział też o sytuacji, która spotkała go po powrocie do bazy po nieudanym samotnym szturmie na szczyt K2. - Kiedy wróciłem do niej po mojej solowej akcji, powiedziałem Wielickiemu: "cześć dowódco, jestem, wszystko jest w porządku, działamy dalej". Kilka minut później poprosiłem o dostęp do internetu i Krzysztof odpowiedział mi, że mam zakaz, bo pisałem złe rzeczy. Pokazał mi stronę internetową z tym, co rzekomo napisałem, ale to pisał ktoś inny. Gdy powiedział, że nie będę miał dostępu do internetu, to poprosiłem grupę trekkingową, by towarzyszyła mi następnego dnia podczas zejścia. Byłem oszołomiony działaniem Wielickiego i relacją socjalistyczno-komunistyczną. Zdecydowałem, że nie ma tam dla mnie miejsca. Nikt mnie nie prosił, abym został - zaznaczył Urubko.
Znakomity himalaista sugerował też, że decyzja Krzysztofa Wielickiego od odwrocie i rezygnacji z atakowania K2 ma drugie dno. - Przypuszczam, że decyzja o zakończeniu wyprawy zależna jest od relacji w grupie i nie zależy od pogody. Widzę, że prognozy są korzystne i można było pracować. Problemy tkwią jednak w mentalności, umysłach członków i kierownika wyprawy - ocenił Urubko.