Amerykanie mówią, że jest to best place to live, czyli najlepsze miejsce do życia. Przyciąga milionerów, gwiazdy kina, zamożnych cudzoziemców. W tym raju na ziemi Wałęsa jest stałym bywalcem od kilku lat. Moczy się wtedy beztrosko jak bobasek w hotelowych basenach, jest honorowym gościem na przyjęciach. No i zarabia dolary na tym, że ktoś chce zjeść z nim kolację.
- O take Floryde zawsze walczyłem - mógłby powiedzieć, zmieniając lekko swoją złotą myśl sprzed lat. I dobrze.
Nasz były prezydent nie ma już tyle sił, żeby "jeździć z siekierą po kraju i ciąć złodziei". Przyszedł czas na życie emeryta.