O tym, czy Białoruś, jeden z niewielu już sojuszników Rosji, zaangażuje się militarnie w wojnę na Ukrainie, spekuluje się od początku inwazji. Tymczasem Aleksandr Łukaszenka zamiast wysyłać swoich ludzi na front, chce ich posłać na pola uprawne, bo... tak dobrze w białoruskim rolnictwie jeszcze nie było. "Szczerze mówiąc, jeśli mówimy o branży, która zapewni na najbliższy czas miejsca pracy, to jest to głównie rolnictwo. Otworzył się ogromny rynek dla rolnictwa i przedsiębiorstw. Możemy sprzedać wszystko w Rosji i Chinach. Co więcej, kraje te są gotowe kupować dwa razy więcej białoruskich produktów i sprzedamy to wszystko po dobrych cenach. Dlatego w rolnictwie nie możemy mieć żadnych problemów" - powiedział Aleksander Łukaszenka podczas poniedziałkowego (3 października) spotkania z przedstawicielami rządu.
Aleksandr Łukaszenka: "Dzieci trzeba nauczyć pracy"
W związku z tym dyktator nakazał pełną mobilizację przy zbiorach. "Zmobilizować wszystkich, w razie potrzeby nawet uczniów" - zażądał. Gdy jeden z polityków zwrócił mu uwagę, że "w niektórych placówkach edukacyjnych zabrania się angażowania uczniów w tego typu prace", Łukaszenka się zdenerwował. "A co to za postawa Igorze Pietrowiczu? Doświadczenia z poprzednich lat, kiedy młodzież pomagała przedsiębiorstwom rolniczym przy zbiorze plonów, były pozytywne, przyczyniły się do budowania zespołu i nauczyły ich pracy. Co więcej, są przedsiębiorcy, którzy są gotowi zapłacić przyzwoite pieniądze za pomoc przy zbiorach" - przekonywał.
Mobilizacja na Białorusi. Wszyscy na rolę. "Będą szczęśliwi"
"Jeśli uczeń pójdzie do pracy na 5-6 godzin, oboje rodzice są szczęśliwi, a dziecko jest w dobrej kondycji fizycznej. Wszyscy, także ty, a ja na pewno, pracowaliśmy. Ciężko pracowaliśmy. Dlatego zmobilizuj studentów, robotników, urzędników, innych ludzi, aby pomogli nam to wszystko zebrać [przede wszystkim chodzi o ziemniaki, buraki cukrowe i kukurydzę - przyp. red.]. Bo możemy zarobić przyzwoite pieniądze" - cytuje go białoruska agencja informacyjna BiełTA.