Co sprowadza panią tym razem za ocean?
- Jestem tu z moim filmem "Strażnik minionego czasu", który pokazywałam w Chicago. Skorzystałam z okazji i zatrzymałam się po drodze w Nowym Jorku...
O czym jest film?
- To opowieść o człowieku, który uratował skarby za 3 mld dolarów. Bardzo inspirująca historia Borysa Woźnickiego, długoletniego dyrektora Lwowskiej Narodowej Galerii Sztuki, który w obliczu sowieckiej tyranii walczył nieustępliwie, by uratować około 12 tysięcy dzieł sztuki sakralnej. Są wśród nich prace m.in. Jana Matejki, Aleksandra Gierymskiego, Józefa Chełmońskiego, Józefa Mehoffera oraz kolekcja dzieł Jacka Malczewskiego, złożona z 68 obrazów i szkiców oraz 18 rysunków i akwarel. Woźnicki zginął w 2012 roku w wieku 86 lat w wypadku samochodowym nieopodal Lwowa. Na końcu mojego filmu Borys Woźnicki mówi: "chcieli ze mnie zrobić sowieckiego człowieka, ale im się to nie udało ", i właśnie o tym jest mój film. Został już doceniony, gdyż otrzymał nagrody główne na festiwalach filmów dokumentalnych w Los Angeles w 2005 roku, w Kijowie w 2006 i Moskwie w 2007 roku.
Często bywa pani w Nowym Jorku?
- Od 1986 roku odwiedzam NYC kilka razy do roku. Najpierw miałam tu stypendium i mieszkałam na East Village. Potem przyjeżdżałam już z miłości. Po prostu zakochałam się w tym mieście. Nowy Jork uzależnia. Mam tu przyjaciół. Dużo czasu tu spędzałam - przez siedem lat pracowałam dla Ted Turner TV, więc bywałam tu służbowo. Ciągle coś mnie tu przynosi. Obecnie przygotowuję film dokumentalny, a część zdjęć będzie kręcona w NYC. Muszę to jeszcze wszystko dograć i przygotować. W Nowym Jorku studiuje maja córka, więc pół mojego życia jest właśnie w tym pięknym mieście.
A co najbardziej lubi pani w Wielkim Jabłku?
- Najbardziej lubię MoMA. Mogę tam siedzieć i się wgapiać w obrazy godzinami. Jestem tam za każdym razem, kiedy odwiedzam metropolię. Za każdym razem patrzę na ekspozycje w inny sposób. Te wizyty ciągle dodają mi nowej pozytywnej energii. Potem pędzę do Metropolitan Museum of Art. Teraz jest tam cudna wystawa impresjonistów. Wyjątkowa wystawa, bo o modzie... tego nie było wcześniej. Zawsze niemal z samolotu pędzę do Amsterdam Theater. Kupuję bilet, jaki jest, obojętnie na co, zawsze coś innego, jakiś nowy aktor. To mnie "włącza" w energię tego miasta. Wtedy już wiem, że jestem tu! W Nowym Jorku! I zaczynam biegać...
A kto jest obecnie najważniejszy w pani życiu?
- Tu nic się nie zmienia. Najważniejsze są Matylda i Weronika. Z wiekiem zawęża się grono ukochanych osób. Zaczyna się rozumieć najważniejsze wartości i je celebrować.
Szkoda, że nie jestem "śmiertelnie" zakochana, ale nigdy nie wiadomo, co przyniesie następny dzień
A czego Małgorzacie Potockiej obecnie potrzeba do szczęścia?
- Wielu rzeczy. Szczęścia moich córek, zdrowia, pracy, pieniędzy na realizację filmów... Tak jak wszystkim. Może to idiotyczne, ale chciałabym być kochana
Czuje się pani kobietą spełnioną?
- Nie, jeszcze nie czuję się spełniona, zawsze mam coś przed sobą, zawsze mam plany i marzenia. To, co było i jest, nigdy mi nie wystarcza. Ciągle muszę pędzić do przodu i ciągle mam pełno pomysłów i marzeń.
Jak już rozmawiamy o marzeniach, to jakie są te najbliższe zawodowe plany?
- Wracam do Polski, pracuję nad swoim nowym filmem dokumentalnym. Oprócz tego wracam do grania w "Barwach szczęścia" i czekam na kolejną rolę. Ostatnio zagrałam w Teatrze Telewizji u Andrzeja Barta w sztuce "Bezdech". Mam nadzieję, że niedługo ją zobaczycie!