13 listopada 1985 r. - to wtedy w Kolumbii doszło do erupcji wulkanu Nevado del Ruiz. Eksplozja, w wyniku której stopiło się od 5 do 10 procent pokrywy lodowej pokrywającej krater Arenas, nie była wielka, ale wystarczyła, aby wywołać niszczycielski lahar, czyli lawinę błotną. Lawinę, której skutki ciężko nawet opisać. U podnóża wulkanu znajdowało się 31-tysięczne, niewielkie miasteczko Armero. Jak przypomina serwis "All That's Interesting", błoto, pędząc z prędkością około 40 km na godzinę, błyskawicznie dotarło do Armero i pokryło 85 procent miasta gęstym, ciężkim szlamem. Drogi, domy i mosty zostały pochłonięte przez błoto. W sumie w kataklizmie zginęło około 25 tysięcy osób. W tym 13-letnia Omayra Sánchez, której historia jest wyjątkowo dramatyczna.
Katastrofa w Kolumbii. Zginęło 25 tysięcy osób
Być może przeżyłaby, gdy nie opieszałość służb. Bo jak przypominają media, mimo tragicznych okoliczności minęły godziny, zanim rozpoczęły się pierwsze akcje ratunkowe, a na miejscu zamiast zorganizowanej akcji, był tylko chaos. Mówił o tym między innymi fotoreporter Frank Fournier, który pojawił się na miejscu dwa dni po erupcji, by dokumentować tę katastrofę. "Wszędzie wokół setki ludzi było uwięzionych. Ratownicy mieli trudności z dotarciem do nich. Słyszałem, jak ludzie krzyczeli o pomoc, a potem cisza – niesamowita cisza. To było wstrząsające" - opowiadał później dla BBC. Jeden z rolników zabrał go do małej dziewczynki, która potrzebowała pomocy. 13-latka przez trzy dni była uwięziona w błocie pod zniszczonym domem. Nazywała się Omayra Sánchez. Ratownicy z Czerwonego Krzyża i lokalni mieszkańcy próbowali ją wyciągnąć, ale coś unieruchomiło jej nogi. Poziom błota wciąż się podnosił, a dziewczynce nikt nie był w stanie pomóc.
Cały świat zobaczył jej śmierć, nikt jej nie pomógł
Omayra najbardziej martwiła się o to, że... spóźni się do szkoły. "Obleję, zostawią mnie na drugi rok, proszę, zawieź mnie do szkoły" - prosiła fotoreportera, który spędził z nią ostatnie godziny, gdy wszyscy wiedzieli już, że nie ma dla niej ratunku. Uwiecznił też ostatnie jej tchnienie. "Kiedy zmarła dzisiaj o 9:45, upadła do tyłu w zimnej wodzie z wyciągniętą ręką, a nad powierzchnią pozostał tylko nos, usta i jedno oko. Następnie ktoś przykrył ją obrusem w niebiesko-białą kratę" - pisał "New York Times". Zdjęcie, jakie wykonał Omayrii tuż przed śmiercią Fournier, zostało okrzyknięte Zdjęciem Roku World Press w 1986 r. Zostało też wydrukowane w Paris Match, a publikacja wywołała skandal i międzynarodowe oburzenie. Jak to możliwe, że on tak skrupulatnie uwiecznił jej śmierć, a nie był w stanie (ani on, ani nikt inny) jej uratować?! Kolumbia poniosła sromotną porażkę, nie prowadząc praktycznie żadnej oficjalnej akcji ratunkowej. "Relacje świadków ochotniczych ratowników i dziennikarzy na miejscu opisują rażąco nieodpowiednią akcję ratowniczą, podczas której brakowało zarówno kierownictwa, jak i zasobów" - pisze serwis "All That's Interesting".
"Dziennikarze obecni na miejscu zdarzenia podobno widzieli tylko kilku ochotników Czerwonego Krzyża i pracowników obrony cywilnej, a także przyjaciół i rodziny ofiar przeczesujących błoto i gruz. Żadna ze 100-tysięcznej armii Kolumbii ani 65-tysięcznej policji nie została wysłana do przyłączenia się do akcji ratowniczej na miejscu. "Jesteśmy krajem słabo rozwiniętym i nie mamy takiego sprzętu" - tylko na taki komentarz w obliczu katastrofy pozwolił sobie generał Miguel Vega Uribe, minister obrony Kolumbii.