Nowy Jork: kluczowa decyzja
Byłam dwa lata po studiach i zaczynałam odnajdywać się w tzw. świecie muzycznym. We Frankfurcie nad Menem miałam podpisany kontrakt z zespołem Chantal. Pomiędzy koncertami byłam zaproszona, by wystąpić w Zurichu. Oczywiście bez zastanawiania się pojechałam! Nie wiedziałam, że na widowni siedział Simon Estes. W tamtych latach nazwisko Estes było kojarzone z wielkim światem operowym i elitą towarzyską. Było mi niezwykle miło, gdy pan Estes po koncercie przyszedł do mnie, by mi pogratulować i udzielić rady. Tą radą była propozycja przyjechania do Nowego Jorku i kontynuowanie nauki śpiewu pod okiem jego mistrza, ówczesnego profesora w legendarnej Juilliard School - Charlesa Kellisa.
Stanęłam przed wyborem: podpisać kontrakt z Chantal na następne pięć lat czy pojechać za ocean? Jak widać, przyleciałam do Nowego Jorku i tu zostałam. Była to kluczowa decyzja, której konsekwencją jest moje dzisiejsze życie. Rozwój mojej kariery wokalnej nie należał do najłatwiejszych. Gdybym na początku studiów miała wiedzę, ot, chociażby o głosie i naszej intelektualnej i fizycznej relacji z tym instrumentem, z pewnością dziś byłabym w jeszcze innym miejscu.
Modliłam się, by ujrzeć swoje nazwisko
Przylatując do Nowego Jorku, nie miałam tu żadnych znajomych. Odebrała mnie znajoma mojej znajomej, Dorota, z mężem Witoldem. To były czasy, kiedy w Polsce fotografia cyfrowa stawiała pierwsze kroki i szybka wymiana zdjęć była niemożliwa. Po przejściu przez odprawę modliłam się, by ujrzeć kartkę ze swoim nazwiskiem. Na szczęście znajomi znajomej okazali się rzetelnymi ludźmi i czekali na mnie. Pierwszego dnia po przylocie (pamiętam, to była niedziela) Dorota zabrała mnie metrem na Manhattan. Wtedy jeszcze niewiele wiedziałam o geografii Metropolii: z filmów pamiętałam, że Manhattan to superekskluzywna dzielnica dla bogaczy. Pamiętam, że przyjechałyśmy pod Carnegie Hall i przeszłyśmy jedną czy dwie ulice, bym zobaczyła, gdzie następnego dnia miałam przyjść na moją pierwszą lekcję śpiewu. Wtedy nawet w najśmielszych snach nie przemknęła mi przez głowę myśl, że tu będzie mój dom. Tego dnia też zostałam poinstruowana, by ze względów bezpieczeństwa nie jeździć metrem po godzinie 20.
Nie urodziłam się księżniczką
Moje pierwsze kroki w USA pewnie jak większości z nas nie należały do najłatwiejszych. Oprócz powrotnego biletu miałam w kieszeni bodajże 1500 dol. Po dwóch nocach u Doroty zostałam przedstawiona młodej parze ze Słowacji. Szczęśliwie się składało, że poszukiwali współlokatorki. Od trzeciego dnia zaczęłam życie na własny rachunek. Sama, bez rodziny, znajomych czy przyjaciół. Wiedziałam, że oszczędności szybko się skończą. Miałam świadomość tego, po co tu przyjechałam. Lekcja śpiewu kosztowała 100 dol. Nie mogłam liczyć na wsparcie rodziców, ponieważ sami ledwo wiązali koniec z końcem. Musiałam znaleźć sobie pracę, która pozwoliłaby mi się utrzymać, opłacić przynajmniej jedną lekcję tygodniowo, ale też nie pochłonęłaby całej mojej energii. Po dwóch tygodniach poszukiwań znalazłam pozycję baby sitter u amerykańsko-austriackiej rodziny na Manhattanie.
Po kilku miesiącach rodzina ta legalnie przedłużyła mi mój pobyt i tak minął mój pierwszy rok w NY. Pod koniec tego roku jeszcze nie wiedziałam, jak dalej potoczą się moje losy. Mój nauczyciel stał się moją sympatią, ale to jeszcze nie oznaczało, że pewnego dnia będę panią Kellis. Ale by nie opowiadać zawiłych detali sytuacji, które doprowadziły do mojego małżeństwa, spuentuję to konkluzją: od jesieni 2002 jestem Mrs. Kellis.
Moje miejsce jest właśnie tu
Myśląc o tym tekście, zapytałam mojego męża, rodowitego Amerykanina, co kryje się pod pojęciem amerykański sen... Jest to model idealnej rodziny posiadającej domek z białym płotkiem, dobry samochód, dobrą pracę i niemającej długów. Jeśli takie są kryteria, to śmiało mogę powiedzieć, że mój sen się spełnił. Mam tyle, ile mi potrzeba: mam mieszkanie w sercu Manhattanu, dom z dużym basenem w CT, nie mam długów, mam samochód, a co najważniejsze - w moim mężu mam miłość, oparcie i spokój. Realizuję się zawodowo i odważnie sięgam po nowe wyzwania.
Teraz jestem producentką i jedną z wykonawczyń dwóch koncertów zatytułowanych "Usta milczą, dusza śpiewa..." - Gala Karnawałowa. Koncerty promują znakomitych polskich instrumentalistów, którzy grają w New York Philharmonics i New York City Balet. Doskonała międzynarodowa wokalna obsada solistyczna wykona najpopularniejsze arie, pieśni, duety i kwartety wokalne. Będzie można usłyszeć Poloneza Ogińskiego i walca J. Straussa "Nad pięknym modrym Dunajem".
Chór Angelus brawurowo wykona najsławniejsze na świecie "Alleluja" Haendla, a soliści z Polish American Folk Dance Company swoim tańcem podkreślą zakończenie karnawału.
Zaraz po świętach wielkanocnych w CT śpiewam koncert solowy z wiolonczelą. Potem z triem instrumentalnym w Hackensack podczas uroczystości wyniesienia Ojca Świętego na ołtarze. Później przygotowania do koncertu z muzyką współczesną w Steinway Hall. W czerwcu jadę do Polski, by z orkiestrą Camerata Polonia otworzyć Międzynarodowy Festiwal Muzyki Organowej i Kameralnej w Leżajsku.
Na okres letni szykuję się do koncertu z pieśniami Paderewskiego. Ten koncert odbędzie się w Muzeum Marceliny Sembrich Kochańskiej w Bolton Landing nad Lake George. A jeśli nadchodzące dwa polonijne koncerty zdobędą serca publiczności, jesienią chciałabym przygotować jedną z polskich oper.