Amerykański Sen. Marek Probosz: Samotność długodystansowca

2013-04-14 4:00

Marek Probosz, znany polski aktor, reżyser, scenarzysta, producent filmowy i pisarz, od lat 80. rozwija swoją karierę w Hollywood. To w Los Angeles spełnia swój American Dream. Czytelnikom "Super Expressu" opowiada, dlaczego wyjechał i co obecnie w jego życiu jest najważniejsze.

Przyjechałem do USA po wolność. To był jeden z podstawowych powodów, dla których zdecydowałem się przyjechać do Los Angeles. Pragnąłem wolności, której w panującym wówczas w Polsce komunistycznym reżimie nie mogłem odnaleźć. Przeżyłem stan wojenny na studiach, w Filmówce - byliśmy pierwszą uczelnią, która zastrajkowała. Potem była tragedia Kopalni "Wujek", zamordowanie księdza Jerzego Popiełuszki…

Rozrywało mnie od środka, nie mogłem się z tamtą rzeczywistością pogodzić. Mimo znakomicie układającej się kariery zawodowej, głównych ról w teatrze, telewizji, filmie w kraju i za granicą zdecydowałem się na emigrację za wielką wodę, do Hollywood. Jeszcze przed premierą filmu "Kocham kino", gdzie grałem syna Zbyszka Cybulskiego i Eli Czyżewskiej. To był rok 1987, więc praktycznie miałem bilet w jedną stronę.

"Słońce w Los Angeles jest zbyt mocne dla pana niebieskich oczu"

Przyleciałem do Los Angeles z Hamburga. Lądowanie było jak z bajki. Miasto Aniołów tonęło w słońcu. Na lotnisku czekała na mnie limuzyna z szoferem, bo dyrektor artystyczny American Cinemateque Garry Esert, który zapoznał się z moimi czeskimi filmami nagrodzonymi w Cannes, San Sebastian i Karlovych Varach, zaprosił mnie oficjalnie na trzytygodniowe spotkania z filmowcami z całego świata.

Przydzielony mi tłumacz zadbał o to, abym nie opuszczał lotniska bez okularów słonecznych: "Słońce w LA jest zbyt mocne dla pana niebieskich oczu". Zawieziono mnie wprost do Studia Filmowego Paramount. Tam zostałem przedstawiony kilku amerykańskim filmowcom, potem zaproszono mnie na obiad do Hotelu Roosevelt na Bulwarze Gwiazd, tam mieściła się wtedy się siedziba American Cinemateque. W legendarnym miejscu, gdzie odbyła się uroczystość wręczenia pierwszych Oscarów. Mój pokój miał widok na słynne kino Chinese Theatre, gdzie wieczorem po czerwonym dywanie wchodziły na kolejną premierę hollywoodzkie gwiazdy.

To był magiczny sen

Pierwsze trzy tygodnie w krainie palm i terkoczących kamer filmowych były jak magiczny sen, ale potem trzeba było się przebudzić i podjąć rozstrzygające o przyszłym życiu decyzje. Podjąłem naukę języka angielskiego na uniwersytecie UCLA. Zacząłem pisać scenariusze, sztuki, no i wreszcie otrzymałem pierwszą rolę w TV Show "Jak przeżyć w Hollywood". Dzięki temu otrzymałem kartę SAG - związku amerykańskich aktorów filmowych, która upoważniała mnie do profesjonalnej pracy w Hollywood.

Znalazłem agenta, posypały się kolejne role w serialach. Potem reżyserowałem sztuki "AUM albo torturowanie aktorów" w dwóch teatrach w LA. Następnie swój pierwszy krótki film "Opowiadanie okrutne", dzięki któremu dostałem się na wydział reżyserii do prestiżowej szkoły filmowej American Film Institute w LA.

Po studiach wyreżyserowałem 6 krótkich filmów, jeden dokumentalny i swoją pierwszą fabułę "YMI" ("Dlaczego jestem"). Film otrzymał Nagrodę Publiczności na festiwalu filmowym The Other Venice w 2004 roku i dystrybucję amerykańską z Vanguard Pictures. Po drodze były jeszcze świetnie ocenione przez amerykańską krytykę role. Między innymi rola, którą zagrałem w filmie "Helter Skelter" wyreżyserowanym przez John Gray gdzie wcieliłem się w postać  Romana Polańskiego czy w Teatrze Getty Villa rola Odyseusza w sztuce "Philoktetes". Te sukcesy zaowocowały propozycjami wykładów na prestiżowym Emerson College w LA, gdzie uczyłem reżyserii filmowej i aktorstwa filmowego przez 4 lata. Później zainteresował się mną Uniwersytet Kalifornii - UCLA, gdzie wykładam aktorstwo filmowe i teatralne już od 9 lat! Przez ostatnie 2 lata uczę również w ekskluzywnym Studiu Aktorskim Edgemar Art Center w Santa Monica.

Od ponad dekady co najmniej raz w roku wpadam do Polski, aby współpracować z naszą rodzimą kinematografią i telewizją. Rola Witolda Pileckiego w "Śmierci rotmistrza Pileckiego" Ryszarda Bugajskiego przyniosła mi wiele satysfakcji, nagród i rozgłosu na całym świecie. Właśnie otrzymałem propozycję czytania wydanej w ubiegłym roku w USA książki o Pileckim "Ochotnik do Auschwitz", a w tym miesiącu wszedł na polskie ekrany kolejny głośny film z moim udziałem "Układ zamknięty" Bugajskiego.

Dzieci były jak magiczne korzenie

Pamiętam moment, kiedy tak naprawdę poczułem, że LA to miejsce, gdzie chcę żyć. To było podczas zdjęć do reklamówki jasnego piwa - poznałem na planie moją obecną żonę Gosię i założyliśmy tutaj rodzinę. Wcześniej traktowałem to miejsce jako "Hotel California", ale dzieci były jak magiczne korzenie, które wraz z nami wrosły w Santa Monica, gdzie obecnie mieszkamy. Choć mówią płynnie po polsku i często odwiedzają rodzinny kraj swoich ojców, to jednak tutaj się urodziły, wychowały i tu, nad oceanem, jest ich dom.

Jestem szczęśliwym facetem. Zawsze pozostaję wierny swoim pasjom i ideałom. Cała reszta przyszła wraz z tym jako konsekwencja lojalności wobec prawdy, którą żyję na co dzień.

Również udało mi się spotkać w Ameryce wspaniałych przyjaciół mentorów, którzy wzbogacili moje życie, posłużyli radą, mądrością w ważnych chwilach. Bez nich moje życie tutaj byłoby o wiele bardziej ubogie. Przydały się też moja wszechstronność, góralska krew przodków i fakt, że nie odkładam życia na później.

Spełniam przynajmniej jedno marzenie dziennie

Mam na swojej liście do spełnienia całą listę marzeń, gdybym je spisał, przekroczyłyby na pewno długość mojego życia. Odmawiam przeżycia dnia bez spełnienia chociażby jednego z marzeń. Mam jeszcze wiele ról do zagrania, filmów do wyreżyserowania, książek do napisania, dzieci do wychowania, podróży do odbycia i tak aż do nieskończoności.

Ale to szczęśliwa rodzina jest moim największym sukcesem. Nie bycie najlepszym aktorem, reżyserem, pisarzem, ale bycie dobrym człowiekiem. Sukcesów po obu stronach oceanu mam już sporo, wierzę jednak, że te największe są wciąż przede mną. To daje mi siłę, entuzjazm, determinację na co dzień, bo przecież zawód, który wybrałem, to "samotność długodystansowca".

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają