Opisujący sprawę brytyjski "The Guardian" powołuje się na wyniki 40-letnich badań. Naukowcy alarmują, że topnienie osiągnęło punkt z którego tak naprawdę nie ma już odwrotu, gdzie sprawa przede wszystkim dotyczy lodowców Thwaites oraz Pine Island. W przypadku tego pierwszego topnienie znacząco przyśpieszyło w ostatnich latach, ponieważ w ciągu minionych sześciu lat tempo utraty lodu podwoiło się i jest ono pięć razy szybsze niż w latach 90.
W swoim opracowaniu badacze wskazują wprost: - Załamanie się pokrywy lodowej Antarktyki pozostaje największą niepewną w prognozach dotyczących przyszłego wzrostu poziomu wód. (...). Wykorzystując matematykę, statystykę i symulację, pokazujemy, że topnienie pokryw lodowych rozszerza zakres scenariuszy na przyszłość. Stwierdzamy, że załamanie się morskich pokryw lodowych uprawdopodabnia najgorsze z tych scenariuszy.
W wersji optymistycznej rozpad lodowca Thwaites poziom wód wzrośnie na całym świecie o 50 cm. Gdyby do tego doszedł lodowiec Pine Island, poziom wzrósłby o 1,2 m. Najbardziej katastroficzna wizja zakłada utratę całkowitej pokrywy lodowej na Antarktyce Zachodniej. Podniosłoby to wody o 5 metrów, co znaczyłoby, że pod wodą znalazłyby się miasta leżące na wybrzeżach kontynentów na całym globie.
Alex Robel z amerykańskiego Georgia Institute of Technology, który przewodził badaniom, opisywał w rozmowie z dziennikiem, że jeśli w rejonie Antarktyki sytuacja dalej będzie tak niestabilna, to pokrywa lodowa "zniknie" w ciągu 150 lat. Co więcej, wszystko to ma stać się rzeczywistością, nawet jeśli ludzkość postawi na walkę z rosnącymi temperaturami. Jak gorzko skonstatował: - Ona zacznie znikać sama z siebie i to jest problem. Bardziej optymistyczna w tym przypadku wydaje się być wizja Hélène Seroussi z NASA (również uczestniczyła w badaniach), która oceniła, że wydarzy się to w ciągu od 200 do 600 lat.