Jak donosi rosyjski dziennik "Kommiersant", cała polityczna rozgrywka to efekt bojkotu, jaki Aleksandr Łukaszenka ogłosił tuż przed niedzielnym szczytem Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym. Prezydent Białorusi w stolicy Rosji się nie pojawił, a jako oficjalny powód podał rosyjsko-białoruską wojnę handlową (Rosja wprowadziła embargo na import białoruskich produktów mlecznych).
Wszystko wskazuje teraz na to, że Łukaszenka zapłaci wysoką cenę za brak respektu wobec potężnego sąsiada.
- Nie mamy zbytniego rozstroju z powodu postępowania Białorusi. Najwyraźniej komuś znudziło się bycie prezydentem tego kraju - cytuje "Kommiersant” wysokiego rangą przedstawiciela Administracji (Kancelarii) prezydenta Rosji.
To oznacza tylko jedno: Aleksandr Łukaszenka przynajmniej na jakiś czas stracił poparcie Kremla i choć jego władza jest na razie niezagrożona, to w razie zawirowań będzie mógł liczyć tylko na siebie.
Za przepychanki "na górze" zapłacą też zwykli obywatele. Prokremlowska gazeta podkreśla, że w I kwartale Mińsk "nie zauważył" podwyżki ceny surowca ze 128 do 210 dolarów. W efekcie jego dług wobec Gazpromu wynosi już 70 mln USD.
Miedwiediew utemperuje Łukaszenkę
Kreml nie ma zamiaru odpuścić swojemu największemu sprzymierzeńcowi - Białorusi. W Moskwie już słychać głosy, że Łukaszenka zapłaci wysoką cenę za niesubordynację. Bronią - tak jak w przypadku Ukrainy - stanie się zapewne rosyjski gaz.