- Spojrzałem w oczy Onura (9 miesięcy) i powiedziałem: "Walcz!". Potem pocałowałem go i pozwoliłem mu lecieć - opowiada wciąż głęboko poruszony wybawca malutkiego chłopczyka. Wyznanie Kamila Kaplana (32 l.), który wyrzucił swojego siostrzeńca z trzeciego piętra bloku, by dać mu tę jedyną szansę na wyjście cało z koszmarnego pożaru, przyprawia o dreszcze.
To, co wydarzyło się w jednym z bloków w niemieckim mieście Ludwigshafen przypominało sceny z filmu katastroficznego. Pożar wybuchł na pierwszym piętrze.
Gigantyczne płomienie ogarnęły budynek. Drewniane schody stanęły w ogniu, a kilkudziesięciu mieszkańców bloku zostało uwięzionych w piekielnym kotle. Dorośli starali się ratować życie, stając na gzymsach okalających kamienicę.
- Ale co będzie z dziećmi?! - krzyczeli zrozpaczeni rodzice. Jedynym ratunkiem dla maluchów był skok z okna. A potem pozostawała modlitwa i nadzieja, że ktoś na dole zdoła złapać bezbronne istoty.
Kamil Kaplan, wujek Onura, nie czekał. Choć narażał życie ukochanego siostrzeńca, wiedział, że inaczej postąpić nie może. Zrzucił maluszka z wysokości 12 metrów.
- Wiedziałem, że to ostatnia szansa, by Onur przeżył - Turek z trudem wspomina dramatyczne chwile.
- Policjant trzymał swoją kurtkę jak "trampolinę bezpieczeństwa" - opowiada Kamil. - Dziękuję mu, że złapał Onura. Dzięki niemu mój siostrzeniec żyje - kończy wzruszony mężczyzna.
Niedzielny ogień w Ludwigshafen pochłonął 9 ofiar. Aż 5 maleńkich dzieci zginęło w płomieniach.