Na Greenpoincie poczułam dobrą energię

2015-03-22 18:08

O Nowym Jorku, Polsce, pasji i spotkaniach z Polonią rozmawiamy z dziennikarką i podróżniczką Martyną Wojciechowską

Nie jest to Twoja pierwsza wizyta w nowojorskiej metropolii?
- Dokładnie druga w Nowym Jorku, ale w Stanach byłam wielokrotnie, najczęściej w Waszyngtonie, co wiąże się z moimi obowiązkami zawodowymi redaktor naczelnej polskiej edycji magazynu National Geographic. Można jednak powiedzieć, że pierwszy raz jestem w Nowym Jorku tak naprawdę, z poważnym zamiarem obejrzenia miasta. Tym bardziej, że obiecałam to mojej 7-letniej córce, która nigdy jeszcze tu nie była. Przyznam się, że zaskoczyła nas mroźna pogoda, ale na szczęście najważniejsze atrakcje udało się zobaczyć.

Co jest warte obejrzenia w Nowym Jorku z punktu widzenia 7-letniego dziecka, no i jego mamy oczywiście?
- Przede wszystkim widok z Top of the Rock! To niesamowite wrażenie, kiedy całe miasto widać jak na dłoni. Musiałyśmy koniecznie zobaczyć także nowojorskie ZOO, gdzie jak wiadomo rozgrywa się akcja uwielbianego przez dzieci filmu Madagaskar. Oprócz tego Central Park, Statua Wolności, której odwiedzenie od zawsze było marzeniem mojego dziecka. Olbrzymie wrażenie zrobiło na nas także muzeum Historii Naturalnej. Wyjątkowe miejsce, szczególnie dla dzieciaków. Bez wątpienia można tam spędzić cały tydzień, a nie tylko kilka godzin. Podsumowując, jak na tak krótki czas, nasz pobyt w metropolii był niezwykle intensywny.

Poczułaś słynną energię tego miasta?
- Tak, nie sposób jej nie doświadczyć. Nie będę ukrywać, że zbyt miejska to ja nie jestem i najlepiej czuję się gdzieś blisko natury, w górach czy też na bezdrożach. W miastach to raczej jestem z konieczności niż z własnego wyboru. Podobała mi się zdecydowanie bardziej dzika część Stanów, ale Nowy Jork jest absolutnie niesamowitym miejscem. To takie miasto, w którym się ląduje i ta energia wibruje wręcz w powietrzu. Natomiast któregoś dnia pobytu, kiedy już człowiek zatęskni za odrobiną intymności, to okazuje się to zupełnie niemożliwe. Bo Nowy Jork, jak wiadomo, tętni 24 godziny na dobę i uciec od tego nie ma jak. Dlatego wyobrażam sobie, że życie tutaj musi być jednocześnie niezwykłym wyzwaniem.

Mogłabyś tu mieszkać?
- Nie mogłabym mieszkać poza krajem. Jestem bardzo związana z Polską i mimo tych wszystkich problemów, z którymi się stykamy, ja ciągle uważam Polskę za miejsce wielkich możliwości. Poza tym dała mi wszystko. Wyposażyła mnie w niezwykłą spuściznę kulturowo-historyczną, która przekłada się na to, jacy Polacy są. A są  niezwykle zaradni, dobrze adaptują się do wielu zmiennych warunków. Nie bez powodu naszą specjalnością jest wspinaczka w górach wysokich zimą (spośród 14 ośmiotysięczników szczyty 10 z nich zimą zdobyli właśnie Polacy – przyp. aut.). Nikt oprócz Polaków nie był w stanie tego dokonać. My wyjątkowo dobrze znosimy wszelkie przeciwności losu, czy też zmienne, niekorzystne warunki. Z Polska wiąże mnie również niezwykle życie. Urodziłam się w czasach komunizmu, byłam świadkiem obalenia tego ustroju i to był fascynujący czas. Teraz jest kapitalizm i gospodarka wolnorynkowa, co jest kolejnym olbrzymim doświadczeniem. Oczywiście ma to również swoje minusy. Obecnie wielu Polaków emigruje niestety w poszukiwaniu pracy.

Ty jednak doskonale odnajdujesz się we współczesnej Polsce…
- Ja szczęśliwie tę prace bez trudu znajduję, tak samo jak i kolejne wyzwania oraz cele, które chciałabym w tym kraju zrealizować. Polska jest z pewnością wymagającym miejscem do życia, ale nie na tyle, abym z niego zrezygnowała. Mogę być na krańcu świata, ale z tyłu głowy mam zawsze świadomość, że wracam do Polski, do domu, i dzięki temu zachowuje jakiś balans. Wiem, że wielu osobom z Greenpointu, który jest przecież symbolem polskiej emigracji w Stanach, może to się wydawać dość kontrowersyjne, ale tak po prostu jest. Rozumiem powody dla których Polacy emigrowali z kraju w przeszłości, ale uważam, że w kraju jest bardzo dużo do zrobienia. Trochę szczęścia i dużo ciężkiej pracy sprawiło, że ja czuję się osobą we właściwym miejscu.

Czy spotkania z Polonią w Stanach Zjednoczonych, ze szczególnym uwzględnieniem tego na Greeenpoincie, są dla Ciebie jakimś nowym doznaniem? Są odmienne od tych organizowanych w Polsce?
- Spotkania z Polonią są szczególne. Osoby, które przychodzą są wyjątkowo spragnione kontaktu z Polska, z rodzimą kultura i to się czuje. A po dużej frekwencji widać również, że wiele osób takich spotkań potrzebuje. Dla mnie też jest to szansa, aby porozmawiać i opowiedzieć o tym, czym dla mnie jest Polska. Sądząc po reakcjach, wydaje mi się, że w tej kwestii znalazłam wśród słuchaczy wiele zrozumienia. Z kolei na Balu Podróżnika, w którym miałam przyjemność uczestniczyć, więcej czasu spędziłam na rozmowach kuluarowych i na tańcach, których nie uskuteczniałam od dawna i przyznam się, że chyba nie jest to moja domena (śmiech). Jednak było bardzo miło. Natomiast na Greeenpoincie spotkałam się z bardzo życzliwym przyjęciem i poczułam wiele dobrej energii.

Jak widać jesteś osobą, która świetnie czuję się zarówno w gwarnym towarzystwie jak i sama ze sobą na wspinaczkowym szlaku…
- Znajduje jakoś ten balans. Chyba nie mogłabym funkcjonować ani bez jednego, ani bez drugiego świata. W podróżowaniu na krańce świata znajduje ogromną przyjemność, ale też zawsze wracam do ludzi i do miejsc tętniących ludzką energią. To pozwala mi po jakimś czasie znowu zatęsknić za samotnością.

Lista Twoich sukcesów jest długa. Wymienię tu chociażby zdobycie wszystkich szczytów zaliczanych do Korony Ziemi, czy też ukończenie rajdu Paryż-Dakar. Na ile chęć ich odnoszenia jest rzeczą wrodzoną, którą ma się w genach, a na ile można się tego wyuczyć, czyli niejako „zaprogramować się” na sukces?
- Zacznę od tego, że byłam bardzo nieśmiałym dzieckiem. Nie potrzebowałam wiele towarzystwa, czy też organizowania mi czasu. Nauczyło mnie to ogromnej samodzielności, takiej przede wszystkim myślowej. Jestem bardzo niezależna. Moja mama dużo wysiłku włożyła w to, aby mnie popchnąć do ludzi i to jej się udało. Wydaje mi się jednak, że pewne cechy mamy wrodzone. Na  przykład ja mam taką, że nigdy się nie poddaję. Bez względu czy dotyczy to rzeczy małych, czy tych większych, jestem uparta, nie zniechęcam się, nie trące energii i koncentracji na celu. I to mam z pewnością wrodzone. Nie da się jednak osiągnąć żadnego sukcesu bez ogromnej dyscypliny. Więc tą dyscyplinę sobie narzucam i bardzo pilnuje realizacje poszczególnych etapów planu. W przeciwnym razie z pewnością nie byłabym tu, gdzie jestem.

Rozmawiał Marcin Żurawicz


Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki