Jacinda Ardern, wybrana na urząd premiera Nowej Zelandii w 2017 roku, była najmłodszą szefową rządu na świecie. Gdy obejmowała stanowisko miała zaledwie 37 lat, a rok później została drugą światową przywódczynią, która kiedykolwiek urodziła dziecko podczas sprawowania urzędu, po pakistańskiej Benazir Bhutto, która została mamą w 1990 roku. Jak przypomina BBC, Ardern przeprowadziła Nową Zelandię przez pandemię Covid-19 i wynikającą z niej recesję, strzelaninę w meczecie w Christchurch i erupcję wulkanu na White Island. Premier przyznała, że ostatnie 5 lat było dla niej niezwykle satysfakcjonujące, ale też wyczerpujące.
Jacinda Ardern: "Nie mam siły na kolejne cztery lata"
"Jestem człowiekiem. Dajemy z siebie tyle, ile możemy i tak długo, jak możemy, a potem nadchodzi na nas czas. I dla mnie ten czas nadszedł" – powiedziała Ardern podczas czwartkowego (19 stycznia) posiedzenia Partia Pracy. "Po prostu nie mam dość energii na kolejne cztery lata" - ogłosiła. Jej rezygnacja wejdzie w życie nie później niż 7 lutego, a Partii Pracy zagłosuje za powołaniem nowego lidera za trzy dni. Wybory parlamentarne z kolei są w Nowej Zelandii zaplanowane na 14 października. "Nie uważam, że nie możemy wygrać następnych wyborów, wierzę, że możemy i wygramy" - mówi Ardern o swojej partii.
To już koniec Jacindamanii?
Tymczasem PAP przypomina, że po długim okresie rekordowego poparcia społecznego jej rządów w Nowej Zelandii, czasami nazywanymi tam nawet "Jacindamanią", od pewnego czasu pani premier musiała mierzyć się ze spadkiem notowań swoich i całego ugrupowania. Reakcje na informację o jej odejściu są bardzo różne. Są tacy, którzy twierdzą, że "ucieka zanim zostanie wyrzucona", inni z kolei nie kryją żalu i rozczarowania. "Tyle jeszcze mogła zrobić".