Wszystko działo się w czwartek około 4 po południu w okolicach Financial District. 20-letnia kobieta zgłosiła się na policję z raną ciętą na policzku. Zeznała, że kiedy wyszła z zajęć w Make-up Designory, w szkole znajdującej się przy Broadwayu i Rector Street, została zaatakowana. Mówiła, że kiedy znajdowała się przy Wall Street, nagle od tyłu ktoś ją szarpnął i ciachnął nożem w policzek. Przy tym wszystkim napastnik krzyczał do niej „terrorystko”. Tylko dlatego, jak twierdziła, że miała na głowie muzułmańską chustę. Oficerowie policji poszli na miejsce, gdzie doszło do ataku by porozmawiać ze świadkami i ustalić rysopis podejrzanego.
Ale okazało się, że nikt z licznych w tym miejscu sprzedawców ulicznych nie przypominał sobie żadnego ataku, żadnych krzyków o pomoc czy wyzwisk. Żadna w kamer, których w tej części Broadwayu jest wiele, też nic nie zarejestrowała… W końcu przy kolejnej rozmowie, kobieta przyznała, że nikt jej nie napadł, a ranę na policzku zadała sobie sama. 20-latka trafiła do szpitala, gdzie lekarze opatrzyli jej ranę, a następnie zajęli się nią psychiatrzy.
Napaść na Dolnym Manhattanie, której… nie było. Kłamała, że zaatakowano ją nożem
To śledztwo zakończyło się bardzo szybko… Na policję na Dolnym Manhattanie zgłosiła się młoda muzułmanka z krwawiącą raną na policzku. Twierdziła, że zaatakował ją nożownik, który wyzwał ją od terrorystek. Problem w tym, że wszystko sobie wymyśliła.