Jak podaje "Nasz Dziennik", w stenogramach jest zapis, że polski Tu-154M wleciał w przestrzeń powietrzną Rosji dokładnie o godz. 8.22,11. Niespełna dwie minuty później major Arkadiusz Protasiuk nawiązał łączność z wieżą w Smoleńsku. O godzinie 8.24,22 usłuszał odpowiedź i już w pierwszym komunikacie zostały mu przedstawione nieprawdziwe dane.
Rosyjski kontroler podpułkownik Paweł Plusnin miał przekazać załodze, że widoczność w Smoleńsku wynosi 400 metrów. Podczas gdy w danym momencie wynosiła 800 metrów. „Nasz Dziennki” twierdzi, że Plusnin zez nał przed rosyjskimi śledczymi, że chciał w tem sposób "zniechęcić" polską załogę do lądowania.
- Nigdy nie słyszeliśmy o czymś podobnym i nigdy nikomu z nas nigdzie na świecie się to nie zdarzyło – mówią o takim postępowaniu kontrolera piloci, z którymi rozmawiał reporter gazety.
Co gorsza wątpliwości co do postępowania kontrolerów ze Smoleńska jest więcej.
Kiedy major Arkadiusz Protasiuk poinformował, iż znajdują się na wysokości 100 metrów, kontroler powinien powiedzieć: "Wysokość decyzji". Taka komenda nie padła. Powinien też spytać, czy załoga widzi pas - nie spytał. Powinien wydać ewentualną zgodę na lądowanie lub nakazać odejście - ani nie wydał, ani nie nakazał. Za późno też wydał komendę: "Gorizont" (horyzont). Padła ona w momencie gdy Tu-154M znajdował się pomiędzy wysokością 50 a 40 m nad ziemią, czyli już poniżej płyty pasa startowego.