- Nie wyobrażam sobie powrotu do Hondurasu. Tam żyłam w piekle. Nie wyobrażam sobie, że miałabym pozostawić tutaj swoje dzieci, kocham je nad życie, a zabranie ich ze sobą oznaczałoby, że sprowadziłabym je do piekła - mówi załamana Aura Hernandez (37 l.), która schroniła się pod dachem Fourth Universalist Society Church przy 76th St. na Manhattanie. Kobieta wspomina, że jej życie było wspaniałe do czasu, kiedy w 2013 r. została zatrzymana przez policję i ta powiedziała jej, że ma nakaz deportacji i musi się stawić w urzędzie imigracyjnym. Zrobiła to.
Agenci ICE kazali jej przychodzić na regularne przesłuchania, robiła to do końca 2017 r., kiedy usłyszała, że to już ostatnie przesłuchanie i następnym razem zostanie już skierowana na deportację. Zdesperowana i załamana, że wszelkie sposoby o zmianę decyzji spoczywają na niczym, ukryła się z dziećmi w kościele: z 10-letnim synkiem i 14-miesięczną córeczką, którzy są amerykańskimi obywatelami.
W walkę o los imigrantki zaangażowanych jest wiele osób i działaczy. W czwartek po południu zorganizowali manifestację pod Trump Tower, skąd przemaszerowali do kościoła, gdzie schroniła się imigrantka. Wzywali do wstrzymania deportacji kobiety, która twierdzi, że ICE nie chce jej odpuścić, gdyż została wykorzystana seksualnie przez agenta granicznego, kiedy przechodziła przez granicę.