- Dlaczego właściwie Pan chodzi z tą hulajnogą?
- Pojazd ten służy mi do szybszego pokonywania wyznaczonego przeze mnie odcinka, że tak powiem, trasy.
- Nie rozumiem, jakiego odcinka, jakiej trasy?
- Codziennie dojeżdżam do szkoły w godzinach rannych środkiem, że tak powiem, komunikacji miejskiej, czyli subwayem, ale niestety, drogę powrotną muszę odbyć w trybie pieszo-jezdnym, czyli na piechotę, i jak jest z górki, to jadę hulajnogą. Mieszkam na Flushing Meadows, wyrażę się w sposób trywialny, o rzut kamieniem od kortów tenisowych, na których odbywa się corocznie słynny Turniej US Open.
- Przecież to jest kawał drogi, chyba żartuje Pan sobie ze mnie?
- Wspomniana hulajnoga, inaczej mówiąc, mój skuterek, pozwala mi pobijać rekordy drogi powrotnej, skracając czas podróży do
4 godzin i 15 minut! Na Manhattan podróż zajmuje mi 8 godzin. Jadąc na mojej hulajnodze, zawsze staram się jechać pod prąd.
- Pod prąd?
- Tak, bo ja wtedy widzę nadjeżdżający samochód i kierowca widzi mnie, a gdy jadę z prądem, to nigdy nie widzę, czy coś za mną jedzie, i ktoś mnie może niechcący zamordować... Miałem w 2004 roku wypadek, w wyniku którego zapadłem w śpiączkę, byłem w komie i cudem wróciłem do świata żywych, po 6 miesiącach. W tym samym dniu, w którym ja odzyskałem świadomość, zmarł mój brat.
- W jaki sposób doszło do wypadku?
- Pracowałem w firmie, która wykonywała prace remontowe dla MTA, w podziemiach Nowego Jorku, kładłem płyty nadprożne na peronach w metrze. Praca ta umożliwiała zwiedzanie całego Nowego Jorku. Po prostu w żółtej kamizelce wchodziłem sobie kiedy chciałem do dowolnej stacji subway. Pewnego dnia, w 2006 roku, straciłem przytomność i obudziłem się po sześciu miesiącach, byłem po drugiej stronie tunelu, widziałem światło... Moja świadomość się zresetowała i jestem w trakcie mozolnego odbudowywania moich szarych komórek. Cieszę się z tego, ponieważ miałem być roślinką, a tak walczę o powrót do świata żywych.
- Co Pana rodzina na to ?
- Widzi Pan, dopóki nie doszło do wypadku, byłem bardzo brzydkim człowiekiem. Kobitki lubiłem i non stop piłem, byłem bardzo niedobry. Nie dziwię się, że żona ode mnie odeszła po zaledwie dwóch miesiącach od mojego przylotu do USA w 1995 roku (moja żona przyleciała rok wcześniej). Dla syna też musiałem być niedobry, nie chce mnie znać, mimo to jednak załatwił mi wszystkie papiery, zapłacił podatki, abym dostawał rentę ($2500) i miał miejsce w domu starców. Niestety, ja dostaję na rękę tylko $168.
Docieramy do domu starców umiejscowionego w dawnym pensjonacie. Wesley zaprosił nas do środka i pokazał swój pokój. Schludny budynek, pełen starszych ludzi...
Wesley nie jest żebrakiem, jest zażenowany, gdy ktoś coś mu oferuje od siebie za darmo. Okazuje się jednak, że Polacy nie są obojętni na los pokrzywdzonych rodaków. Pani Ela, koleżanka ze szkoły, dała swój telewizor (którego Wesley nie miał), pan Olek, fachowiec od komputerów, daje komputer (poznał Wesleya przypadkowo osobiście i wystarczyło 5 minut rozmowy). Pani Ania, nauczycielka, traktuje Wesleya jak duże dziecko i się nim opiekuje, zaprasza do domu na święta, organizuje odzież, załatwia miesięczny, ulgowy bilet na subway. Gdyby ktokolwiek chciał pomóc Wesleyowi, może się skontaktować z Panią Anią pod numerem telefonu 347-4823388.