Na deflację nigdzie nie narzekają. Przynajmniej tak wynika z danych (ze stycznia) w portalu Trading Economics. Najbliżej niej jest Japonia – 0,5 proc. inflacji. Chiny – 0,9 proc. Arabia Saudyjska – 1,2 proc. To są liderzy. Na czwartym, najgorszym w sporcie, miejscu, plasuje się Lichtenstein (1,5 proc.). A jak wygląda sytuacja w Europie. W Polsce – wiadomo. Rząd uważa, że gdyby nie tarcza antyinflacyjna, to mielibyśmy 10,2 proc. spadku wartości pieniądza, czyli inflacji. U naszych sąsiadów ceny też są na zwyżce. W Niemczech – 4,9 proc. Słowacja – 5,8 proc. Rosja (graniczmy z jej obwodem kaliningradzkim) – 8,73 proc. Jeśli pójdzie na wojnę z Ukrainą (10 proc.), inflacja szybko w Rosji wzrośnie. Na pocieszenie wyższą inflację mają Białoruś -10,4 i Czechy – 9,9 proc. Największy wzrost cen, a co za tym idzie spadek siły nabywczej pieniądza, w Europie notuje się w Mołdawii – 16,6 proc. Acz Turcja w zestawienia klasyfikowana jest jako państwo europejskie, to nie uwzględniamy jej w europejskim zestawieniu, bo choć zmaga się z (wciąż rosnącą) inflacją (48,69 proc.), to w Europie ma raptem 23 764 km kw. terytorium (z 783 562 ogółem).
W Polsce już nieco starsi pamiętają taki poziom inflacji, że dzisiejszy wydaje się nieznaczącym. W Polsce Ludowej problemem było nie tylko wysoka inflacja, ale przede wszystkim to, że pieniądz był bez pokrycia. Dziś towar drożeje, ale on jest. Wówczas drożał, ale rzadko był. W 1982 r. ceny uległy w Polsce podwojeniu. I to był tylko wstęp do dalszych wzrostów. Tak cen, jak inflacji. W owym czasie głośno mówiło się o tzw. nawisie inflacyjnym. Urodzeni w latach 90. nie doświadczyli definicji tego czegoś na własne skórze. Określając ten stan lapidarnie: nawis inflacyjny to sytuacja ekonomiczna, w której na rynku jest więcej pieniędzy niż towaru, który za ta pieniądze można kupić.
Sposobów na obniżanie tych dysproporcji władza ludowa miała kilka. Jednym co bardziej spektakularnych antyinflacyjnych posunięć było emitowanie okolicznościowego srebrnego pieniądza. O złote ze srebra z Janem Pawłem II ludzie się zabijali. W zakładach pracy urządzano losowania. Taki pieniądz trafiał do skarbonki a nie na rynek. I o to władzy chodziło. Wbrew powszechnemu mniemaniu w PRL nie było hiperinflacji. Czy chleb drożał wtedy tak jak w Niemczech, kiedy w styczniu 1923 r. bochenek kosztował 200 marek, a w listopadzie 200 miliardów?
W świecie nie we wszystkich państwach mają się tak dobrze (choć jest źle z punktu widzenia ich obywateli), jak w Argentynie, Mołdawii, Turcji, czy nawet w Polsce. Oto państwa, w których już nie inflacja, ale hiperinflacja, jest najwyższa. Wenezuela – 472 proc. Liban – 224 proc. Sudan – 260 proc. Co ciekawe ze szczytu (hiper)inflacyjnego spadło Zimbabwe. Zaledwie 60,6 proc. Zaledwie, bo w 2007 r. inflacja była w tym państwie taka, jakiej nawet nie widziano w Hiszpanii, gdy metropolię zalało indiańskie złoto z Ameryki Południowej. Aż trudno uwierzyć, ale wówczas szacowano ją, w państwie zwanym d. Rodezją, w wymiarze miesięcznym na… 80 mld procent! W 2020 r. wynosiła „tylko” 500 proc. W zeszłym 700 proc. A teraz mniej niż 10 proc. zeszłorocznej. Jaki morał płynie z tej historii?
A taki, że skoro Zimbabwe poradziło sobie z inflacją, to i Europa, w tym Polska, też z czasem ją okiełza. I drugie pocieszenie: prawdopodobieństwo, że będziemy palić banknotami w piecach, jak to było w przedhitlerowskich Niemczech, bo to wychodziło taniej od palenia węglem, jest wręcz… nieprawdopodobne.
Polecany artykuł: