Cała przygoda zaczęła się w 2009 r., kiedy to na jednym z portali społecznościowych dostałem zaproszenie od pewnej dziewczyny o imieniu Anna. W zasadzie nie przyjmuję nieznajomych, ale po obejrzeniu paru zdjęć Ania, która pochodziła z USA, zaciekawiła mnie i nie będę ukrywał – spodobała mi się. „Rozumiem, ale chciałam tylko sprawdzić, czy to naprawdę ty, bo bardzo lubię twoją muzykę” – odpisała tajemnicza dziewczyna.
Ta znajomość mogłaby się na tym zakończyć, ale ciekawość i uroda nieznajomej nie dawała mi spokoju. W ten sposób zaczęliśmy do siebie pisać, a wkrótce zobaczyliśmy się na Skypie. I tak zaczęły się nasze długie rozmowy, czasami trwające nawet do rana. Dowiedziałem się, że Ania co roku przylatuje do Polski do babci w okolice Szczecina i wybiera się tam we wrześniu. „Szkoda” – napisałem – „bo w październiku szykuje się wesele kuzyna i zaprosiłbym cię jako osobę towarzyszącą”. Następnego dnia dostałem od Ani wiadomość z pytaniem czy zaproszenie jest nadal aktualne, bo może zmienić swoje plany i przylecieć w październiku. Oboje pomyśleliśmy „raz się żyje”, więc zaproszenie podtrzymałem.
Kiedy nadszedł dzień przylotu Ani nerwy i stres nie pozwoliły mi spać. Jedna myśl nie dawała spokoju: „w końcu zobaczę ją na żywo!” Jadąc na lotnisko do Warszawy odczuwałem chyba większy stres niż przed niejednym egzaminem. Gdy dojechałem na miejsce byłem zdenerwowany jak nigdy, kupiłem czerwoną różę, a ręce tak mi się trzęsły, że omal jej nie upuściłem. Czułem, że policzki mnie palą i jestem cały czerwony, a z nerwów bolał mnie brzuch. W końcu Ania wyszła, stanęliśmy na przeciw siebie. Po krótkiej chwili Ania mnie przytuliła na przywitanie, staliśmy i patrzyliśmy na siebie.
Wreszcie poszliśmy do auta i ruszyliśmy do Białegostoku. Gdy dotarliśmy na miejsce, rozmowom nie było końca, stres powoli minął i wreszcie cieszyliśmy się, że jesteśmy razem nie tylko na ekranie komputera. Zwiedzaliśmy, jeździliśmy, aż nadszedł dzień wesela kuzyna. Przede mną ukazała się piękna kobieta. Byłem dumny, że towarzyszy mi śliczna partnerka. Czas szybko upływał. Musiałem Anię odwieźć na samolot, którym leciała do babci. Ania ze łzami w oczach zapytała czy przyjadę do niej do babci. Odpowiedziałem „oczywiście, że tak tylko akurat następnego dnia mam spotkanie w wydawnictwie płytowym. Po spotkaniu jadę prosto do ciebie.”
Tak naprawdę miałem spotkanie w ambasadzie w sprawie wizy, lecz nic nikomu nie mówiłem, żeby nie zapeszyć. Jednak wszystko się udało, dostałem wizę i prosto z ambasady ruszyłem do Ani, która czekała na mnie stęskniona. Następnego dnia, przy śniadaniu, przyznałem się, gdzie naprawdę byłem. Ania zaniemówiła i bardzo się ucieszyła. Byliśmy bardzo szczęśliwi, że za dwa tygodnie znowu będziemy razem. Rozstanie było trudne, popłynęło morze łez, ale pocieszaliśmy się tym, że niedługo znów się zobaczymy.
Wracając do domu miałem sporo czasu na przemyślenia i uświadomiłem sobie, że się zakochałem. Kilka dni później kupiłem pierścionek zaręczynowy, z którym poleciałem do USA. Zbliżało się Święto Dziękczynienia 2009 r. W ten właśnie dzień poprosiłem Ani mamę o zgodę o jej rękę, ponieważ niestety Ani tato już nie żyje. Klęknąłem na kolano i oświadczyłem się Ani, a ona się zgodziła.
Przez kolejne dwa lata nie było łatwo, lataliśmy do siebie tak często jak się dało. Wytrwaliśmy jednak i 17 września 2011 roku powiedzieliśmy sakramentalne „tak” przed ołtarzem. Obecnie mieszkam w USA i tu występuję dla Polonii. Nie zapominam oczywiście o Polsce, gdzie na pewno będę się pojawiał w sezonie letnim na różnego rodzaju występach, jeśli tylko takie będzie życzcie publiczności. W moim życiu nastąpiła wielka zmiana, nowe otoczenie, inny kraj, ale wierzę, że zawsze trzeba być dobrej myśli i ufać, że wszystko ułoży się szczęśliwie.
Nieznajoma z internetu została moją żoną
2012-02-12
1:00
O miłości swojego życia, w przeddzień Walentynek opowiada znany nowojorski muzyk sceny dance Adam Chrola