w Ameryce - opowiadają Małgorzata Kellis i Janusz Sporek.
Małgorzata Kellis, artystka scen operowych Pani Nina była bardzo ciepłą i bezpośrednią osobą. Już po wymienieniu kilku zdań człowiek czuł się, jakby znał ją od lat. Szybko wzbudzała zaufanie i sympatię. Interesowała się sprawami innych, ale na tyle, na ile nie wprowadzało to rozmówcy w zakłopotanie. Można było Jej zaufać. Nie przywiązywała wagi do dóbr materialnych. Dla Niej ważniejsze były wartości wznioślejsze niż to, czy ma nową bluzkę, czy torebkę.
To był człowiek z "gatunku", jaki dziś wymiera, tzn. zawsze znalazła czas, by bezinteresownie pomóc drugiemu, zawsze znalazła czas, by pójść do opery, kina czy teatru. Dużo czytała i nieustannie poszukiwała nowych, interesujących materiałów dla Instytutu. W lipcu ubiegłego roku rozmawiałyśmy o propozycjach polskich oper, które można by wystawić. Ciągle była w trakcie realizacji jakiegoś projektu. Uwielbiała pływać, dobrze zjeść i do towarzystwa wypić setkę wódeczki. To była, jeśli mogę ją tak określić, ludzka dama.
A na gruncie zawodowym była w pełni profesjonalistką! Z panią Niną współpracowałam przy bodajże ośmiu produkcjach. Nie miałyśmy ze sobą konfliktów. Najwyraźniej lubiła ze mną pracować, ponieważ zawsze byłam przygotowana, otwarta na uwagi i bezkonfliktowa z zespołem.
Jej uwagi zawsze były trafne. Pani Nina zawsze była świetnie przygotowana do prób. W swojej wyobraźni dokładnie widziała całość. Dzięki temu uniknęliśmy marnowania czasu i próbowania danej sceny na 100 różnych sposobów.
Przede wszystkim Nina Polan powinna pozostać dla nas wzorem patriotyzmu. Do ostatniej chwili mówiła piękną, czystą polszczyzną. Płynnie posługiwała się językiem w mowie i piśmie. Nie tak, jak co niektórzy Polacy nowej emigracji, u których po pięciu latach pobytu w USA nagle w rodzinnym języku pojawia amerykański akcent. Ostatnio jednak zaczęła mówić o wystawianiu sztuk także po angielsku, bo zauważyła, że jest większe zainteresowanie naszą kulturą wśród Amerykanów niż Polaków. Ach, serce mi pęka, gdy widzę, jak teraz każdy o niej mówi, a za życia niejednokrotnie w wielu miejscach była traktowana jak "zło konieczne".
Janusz Sporek, dyrygent, pedagog, organizator koncertów
Ninę (Janinę) Polan poznałem 11 listopada 1988 roku podczas uroczystej akademii z okazji rocznicy Niepodległości Polski, w Centrum Polsko-Słowiańskim. Miała wówczas 61 lat i od razu zaprzyjaźniła się ze mną, 40-letnim "smarkaczem", emigracyjnym żółtodziobem. Łączyła nas miłość do polskiej kultury. Od tego czasu nasze drogi krzyżowały się z różną częstotliwością i różnymi aspektami. Często mówiła: "Dobrze, że ty zajmujesz się klasyką, róbmy swoje, kiedyś nas docenią". Ale też najczęściej dodawała: "Najprawdopodobniej dopiero, jak nas już nie będzie" i tu śmiała się w głos. Te słowa uważałem akurat za smutną konkluzję, która jednak boleśnie realnie dotyczy wszelkiej maści społeczników. A Nina społecznikiem była.
Była wręcz "instytucją". Jej odejście stworzyło bolesną wyrwę w kulturze Polonii...
Nino droga, nie zapomnimy, co robiłaś i co zrobiłaś dla polskiej kultury tu, na twardej amerykańskiej ziemi... Nino kochana, tylko Ty wiesz i zabrałaś to teraz ze sobą w Niebiosa, co czułaś, oddając życie polskiej kulturze na obczyźnie, ale wiedz, że są ludzie, są polscy emigranci, którzy nigdy Cię nie zapomną i nigdy nie zapomną Twojej ciężkiej pracy dla polskiej kultury.
Ceremonia pogrzebowa Niny Polan
(Janiny Katelbach) odbędzie się w niedzielę 23 lutego od godz. 14.00 do godz. 17.00 w Domu Pogrzebowym "Jarema Funeral Home", 129 East 7th Street, NY. Zamiast kwiatów Polish Theatre Institute z wdzięcznością będzie przyjmował datki, które będzie można odliczyć od podatku. Fundusze zostaną przeznaczone na kontynuację pracy pani Niny Polan.