Krzyżowanie kojarzone jest z Imperium Rzymskiego. Tymczasem ten rodzaj wykonywania kary śmierci był zapożyczony od Fenicjan, którzy przejęli go od Persów. W Rzymie zaczęto krzyżować w III w p.n.e. Na taką karę mogli być skazani tylko niewolnicy i buntownicy. Do drugiej grupy, wyrokiem namiestnika Judei Poncjusza Piłata, zaliczono Joshuę, czyli Jezusa. Poza Jego ukrzyżowaniem w powszechnej świadomości są obraz 5-6 tys. powstańców od Spartakusa, przybitych do krzyży, ustawionych wzdłuż drogi prowadzącej, jak wszystkie inne, do Rzymu. O tym, że tuż przed narodzinami Jezusa taki los spotkał w Jerozolimie 2 tys. żydowskich buntowników, wie już niewielu, gdyż filmów hollywoodzkich o tym nie było.
A co, jak się nie było niewolnikiem lub buntownikiem, a złamało się prawo rzymskie? Poena cullei, czyli kara worka, była przewidziana m.in. dla ojcobójców. Skazanego, uprzednio wychłostanego, zaszywano w skórzanym worku (z mniejszym workiem na głowie) wraz z wężem, małpą, psem oraz kogutem. I wrzucano do wody. Stosowano też ścięcie, ale ten luksus dotyczył głównie tchórzliwych (lub za takich uznanych) legionistów...
Wróćmy do skazania i ukrzyżowania Jezusa. Spytacie: a kiedy to nastąpiło? Kiedy było to dokładnie, to już co do tego zdania są podzielone, choć w tych spekulacjach pojawiają się najczęściej dwie daty: 7 kwietnia 30 r. oraz 3 kwietnia 33 r. Nie mogło to wydarzyć się po roku 37, gdyż do tego (od 42 p.n.e.) panował Tyberiusz, drugi po Oktawianie cesarz rzymski. O tym, w jaki sposób Jezus z Nazaretu trafił przed oblicze prefekta Judei (czyli namiestnika cesarza) Pontiusa Pilatusa, zwanego u nas Ponckim Piłatem lub Piłatem Poncjuszem, wiedzą nawet ateiści. A jak ktoś nie wie, lub chce poznać szczegóły, to literatura w tej materii – od Ewangelii po traktaty naukowe – jest obfita, więc nie ma przeszkód, by uzupełnić braki w wiedzy.
Wyjaśnić trzeba, że Piłata mylnie określa się „jako prokuratora”. Nie istniała taka funkcja, gdy był on namiestnikiem Judei (od 63 r. p.n.e. pod panowaniem Rzymu, z dużymi elementami autonomii). Prawo do karania śmiercią miał cesarz i ci, którym dał ku temu upoważnienie. Jednym z nich był Piłat. Najwyższa rada żydowska, coś podobnego do współczesnego religijno-politycznego samorządu, mogła jedynie skazać na biczowanie. Celem Wielkiego Sanhedrynu nie było ubiczowanie buntownika (wg ich mniemania) Jezusa, ale uśmiercenie przez ukrzyżowanie. I dlatego, posługując się dzisiejszym językiem, złożyli na niego donos u przedstawiciela władzy rzymskiej.
A ta, w osobie Poncjusza Piłata, miała – wskazują na to Ewangelie – odmienny pogląd od wyrażanego przez Sanhedryn. Namiestnik skazał Jezusa na chłostę. Wydaje się, że miała być ona nie wstępem do zasadniczej kary, ale karą jedyną. W bazylice św. Praksedy w Rzymie znajduje się kolumna biczowania. W tradycji chrześcijańskiej to do niej przywiązano Jezusa skazanego na chłostę. Wyrok wykonywano przez użycie flagrum taxillatum, zwanym także horribile flagellum, czyli potwornym biczem. Podobny bat, krótki kij, do którego były przymocowane rzemienie zakończone kośćmi lub metalowymi pazurami, był używany wiele wieków po upadku Imperium Romanum i zwany był kotem o dziewięciu ogonach.
Można sobie wyobrazić skutki biczowania takim narzędziem. Ukazuje to wyraziście Całun z Turynu. Człowiek z tego płótna był bity potwornym biczem o trzech ogonach. Badający Całun, w zależności od stopnia dokładności tychże badań, stwierdzili, że otrzymał od 90 do 120 uderzeń batem. Biegli ustalili, że skazaniec był bity przez co najmniej dwóch chłoszczących. Gdyby Chrystus był skazany na biczowanie przez Sanhedryn, to zgodnie z prawem żydowskim mógłby otrzymać maksymalnie 40 razów. Rzymianie nie mieli tak sprecyzowanego przebiegu tej kary. Wykonujący wyrok bili skazanego dotąd, aż ten nie stracił przytomności. Wyrażając się lapidarnie: przestawali bić, aż skazaniec przestawał dawać oznaki życia lub precyzyjniej: kiedy były one ledwo widoczne.
Można przyjąć, że cudem było przeżycie takiego biczowania. Dlaczego Jezus je przeżył? To jest zagadka dla ateistów. Dla wierzących wytłumaczenie jest proste: bo miał zginąć na krzyżu! Ciągnowszy go, Jezus dotarł na miejsce straceń, Golgotę. Tam przybito jego ręce i nogi do krzyża. Ale w którym miejscu? Tradycja chrześcijańska stanowi jasno: w dłonie. Biegli mówią: tak przybity, spadłby z krzyża. Co innego, gdyby był przybity przez tzw. szczeliny Destota, znajdujące się w nadgarstkach. Człowiek z Całunu właśnie w ten sposób był przybity. Jest jeszcze jednak trzecia możliwość. Otóż skazany mógł być przybity przez dłonie, ale były one obwiązane sznurem wokół belki. Śmierć na krzyżu nie przez samo przybijanie była straszna, ale przez to że umierało się nawet i przez kilka dni. Jako, że podlegali jej buntownicy, to miała tak długo trwać, by odstraszać.
„Przyczyna zgonu Jezusa była wieloczynnikowa, aczkolwiek każdy z opisywanych czynników niezależnie osobno, jak wstrząs pourazowy, pokrwotoczny i hipowolemiczny, ostra niewydolność oddechowo-krążeniowa spowodowana ciężkimi penetrującymi urazami klatki piersiowej, ciężkie zapalenie płuc z płynem wysiękowym w jamie opłucnowej, uduszenie z niewydolności wydechowej spowodowanej ukrzyżowaniem, zawał serca, czy groźne arytmie serca, mogły doprowadzić do szybkiego zgonu. Długość przeżycia na krzyżu wahała się między 3 a 4 godzinami, ale mogła trwać do 3 dni i była odwrotnie proporcjonalna do intensywności torturowania...” ( prof. Władysław Sinkiewicz, „Medyczne aspekty śmierci krzyżowej Jezusa – spojrzenie kardiologa”). W roku 337 Konstantyn Wielki uznał, że krzyżowanie szubrawców, buntowników, morderców i tym podobnych godzi w majestat śmierci na krzyżu Jezusa Chrystusa. Wykreślił z prawa ukrzyżowanie i w jego miejsce wprowadził wykonywanie wyroków śmierci przez powieszenie. I tak w cywilizowanym i opartym na prawie (rzymskim) świecie zaistniała szubienica.
Polecany artykuł: