Rosyjski dziennik "Kommiersant" podaje, że w momencie lądowania polskiego samolotu nad lotniskiem wisiała gęsta mgła, której dolna granica przebiegała zaledwie 30 metrów nad powierzchnią ziemi; bezpośrednia widzialność we mgle wynosiła tylko 200-400 metrów.
- Taką odległość schodzący do lądowania samolot pokonuje w ciągu sekund, dlatego - jak twierdzą specjaliści - prezydenccy piloci zniżali się w dosłownym tego znaczeniu na ślepo - pisze dziennik cytując anonimowego eksperta.
Ten sam ekspert podkreśla, że w tak złych warunkach zazwyczaj nie podejmuje się nawet próby lądowania. Na lotniskach z nowoczesnym systemem naprowadzania ILS byłby to bardzo niebezpieczny manewr, a Smoleńsku nie ma takiego systemu. Piloci mogli liczyć tylko na proste namiary, wskazania wysokościomierza i horyzontu.
- Prawdopodobieństwo katastrofy przy takim lądowaniu było bardzo wysokie. Pilot prezydenckiej maszyny dobrze o tym wiedział (...). Niemniej poszedł na nieuzasadnione z punktu widzenia wszystkich instrukcji latania i elementarnego zdrowego rozsądku ryzyko - cytuje rosyjska gazeta swojego anonimowego eksperta z komisji badającej przyczyny katastrofy.
Złóż kondolencje: