Nowojorczycy nie chcą, żeby rząd miał wgląd do telefonów. Ręce precz od naszych iPhone'ów!

2016-02-19 1:00

Decyzja sędziego federalnego z Kalifornii zalecająca firmie Apple'e użyczenia technik i oprogramowań pozwalających na zhackowanie iPhone'a należącego do muzułmańskiej morderczyni z San Bernardino, wywołała głośną dyskusję o prywatności. I to każdego, a nie tylko nieżyjącej terrorystki.

Wszystko się zaczęło kiedy sędzia z Los Angeles wydał swoje zarządzenie wobec producenta iPhone'a. Reakcja ze strony CEO Apple'a Tima Cooka była natychmiastowa. Mówiąc w skrócie, odmówił zhackowania iPhone'a Syed Rizwan Farook, gdyż jest to bardzo ryzykowne i stwarza zagrożenie dla każdego posiadacza urządzeń Apple.
W jaki sposób? Aby „włamać” do telefonu terrorystki, należałoby tak zmodyfikować system operacyjny, by FBI miało „tylne drzwi” aby do niego wejść i ściągnąć dane jakich potrzebują. Problem tylko w tym – jak twierdzi Cook – raz stworzone takie tylne drzwi mogłyby być użyte ponownie, a to oznacza, że można byłoby „wejść” do każdego telefonu. „Rząd stara przekonać, że to, co chce zrobić, jest bardzo bezpieczne. Ale tak nie jest. To nieprawda. Raz stworzone takie „drzwi” (backdoor) mogą być używane od nowa, od nowa i od nowa na na każdym urządzeniu” - napisał Cook argumentując odmowę współpracy. Większość nowojorczyków popiera decyzje szefa Apple, bo takie narzędzie w rękach rządu to zagrożenie dla ich prywatności i nie wierzą, że użyliby tego raz. A poza tym inni hackerzy mogliby również to wykorzystać.
Terrorystka z mężem 2 grudnia zeszłego roku zastrzeliła 14 osób i raniła 21 na przyjęciu   w San Bernardino. Zostali zastrzeleni na miejscu masakry przez policjantów.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki