"Super Express": - Wczoraj na naszych łamach Lech Wałęsa stwierdził, że decyzją o wycofaniu się z instalacji elementów tarczy Ameryka odkryła karty i ujawniła, że dba tylko o własny interes.
Helle C. Dale: - To nie musi być zarzut, bowiem każdy kraj powinien dbać o własne interesy. Ale przecież to nie wyklucza, że te interesy mogą być zbieżne z interesami innych krajów. Stąd biorą się właśnie sojusznicy. A w kontaktach polsko-amerykańskich nigdy wcześniej nie dochodziło do konfliktu interesów. Polityka zagraniczna Obamy jest fatalna, ale warto sobie zdać sprawę, że przede wszystkim jest zła dla USA. Co istotne, ostatnie decyzje Obamy, zwłaszcza wobec Europy Wschodniej i Rosji, niepokoją już nawet jego zwolenników i sympatyzujące z nim media. To dość niezwykła sytuacja. "New York Times" czy "Washington Post" nie zwykły krytykować Obamy, a teraz przestrzegają go przed prowadzeniem nieudolnej i szkodliwej polityki międzynarodowej. Jeżeli na błędy publicznie zwracają uwagę ludzie wspierający prezydenta, to problem musi być naprawdę poważny.
- Gafy zdarzały się także innym prezydentom. Przy okazji tarczy wypomniano administracji Busha, że przysłała amerykańską ofertę z gotową odpowiedzią polskiego rządu.
- Błędy popełnia każda administracja. Posunięcia Obamy świadczą jednak, że kompletnie nie czuje on Europy Wschodniej. Wydaje mu się, że kraje z waszego regionu nie będą miały wyjścia i niezależnie od posunięć Waszyngtonu będą musiały na Ameryce polegać. Pozostaną sprzymierzeńcami niezależnie od wydarzeń. To koszmarny błąd, tak może myśleć tylko ktoś, kto nie orientuje się w sprawach międzynarodowych. Przecież administracja Obamy nie raczyła nawet poinformować Polaków i Czechów o planach wycofania się z tarczy! Wiedziała o tym od dawna, a skończyło się na pospiesznych telefonach w nocy. Mówię o szkodliwości polityki Obamy, bo skutki jego błędów będą długotrwałe, wykraczające poza jedną kadencję. Jak bowiem można ufać komuś, kto odwraca się do ciebie plecami? Gdybym była Polką, czułabym się dziś właśnie w ten sposób. W jakim świetle postępowanie Obamy stawia USA w oczach sojuszników? Cóż z tego, że republikanie i wielu demokratów się z nim nie zgadza? Cóż z tego, że prezydent to jeszcze nie cała polityka amerykańska? To Obama i jego błędy kształtują nasz wizerunek na świecie. Także w przyszłości.
- Czy powinniśmy czuć się zaskoczeni decyzją Obamy? Demokraci nie byli gorącymi zwolennikami tarczy.
- Tu nie chodzi tylko o tarczę. Nie była przecież przypadkiem rażąca nieobecność prezydenta USA na obchodach 70. rocznicy II wojny światowej na Westerplatte. Problem jest głębszy i dotyka faktycznych tendencji izolacjonistycznych, niespotykanych u amerykańskich prezydentów od dziesięcioleci. Sprawy wewnętrzne są oczywiście ważne, to ambitne wyzwania, ale nie można na nich skupiać całej energii i uwagi Białego Domu. Rola prezydenta polega jednak na czymś innym. Jest szersza. Obawiam się też, że dziś mówimy o tendencjach, a za jakiś czas będziemy wręcz mówić o izolacjonizmie. Efekt będzie taki, że dla tych, którzy liczyli na Amerykę, stanie się ona niewiarygodnym partnerem. W ten sposób USA niczego nie zyska, a stracimy bardzo wiele. W przypadku Polski Biały Dom powinien się teraz zdobyć na jakiś gest. Jaki? Na pewno nie na ratowanie twarzy propozycją programu alternatywnej obrony antyrakietowej, który tak naprawdę nie istnieje. Niestety, nie widzę nawet najmniejszego przejawu dobrej woli, by cokolwiek zrobić.
- Mówimy o izolacjonizmie, ale wycofanie się z tarczy i brak zainteresowania Europą Wschodnią może oznaczać coś innego. Choćby ustępstwa wobec Rosji. Część transakcji z Moskwą, w której jesteśmy kartą przetargową.
- To niestety dwie strony tego samego medalu. Właśnie izolacjonizm i skupienie się na polityce wewnętrznej dyktuje Obamie konieczność poprawy stosunków z Rosją niemal za wszelką cenę. On nie tyle chce w ten sposób coś dla USA osiągnąć, co myśli o pozbyciu się na jakiś czas problemów i ewentualnych konfliktów. Właśnie po to, by nie musieć zajmować się polityką zagraniczną, mieć z nią spokój. Owszem, dobre stosunki z Rosją są ważne, ale nie osiągniemy ich przez unikanie kontrowersyjnych kwestii i zrażanie do siebie Polski. Jako konserwatystka i republikanka mogłabym powiedzieć, że to wina demokratów. Ale jest wielu polityków z partii Obamy, którzy w sprawach międzynarodowych zajmują zupełnie inne stanowisko. Kimś takim był do niedawna choćby wiceprezydent Joe Biden! Niestety, w Białym Domu nie dał się poznać jako ktoś, kto może mieć jakikolwiek wpływ na politykę Obamy. Grzechem demokratów jako partii jest raczej nadmierna wiara w skuteczność polityki zagranicznej prowadzonej przez oficjalne instytucje - jak ONZ - i niedocenianie kontaktów dwustronnych. W tym przypadku to raczej problem prezydenta.
Helle C. Dale
Ekspert ds. międzynarodowych, z-ca dyrektora generalnego Instytutu Studiów Międzynarodowych w konserwatywnym think tanku Heritage Foundation