Jakby to powiedział nasz legendarny bramkarz Jan Tomaszewski, to nie był błąd szpitala a... wielbłąd! 74-latka trafiła do niego w marcu z wysoką gorączką i trudnościami w oddychaniu. Szybko stwierdzono, że jest niestety zarażona koronawirusem i nie wypuszczono jej na zewnątrz. Następnie 27 marca rodzinie przekazano tragiczną nowinę. Gdy najbliżsi dotarli potwierdzić tożsamość ofiary, pokazano im ją w szpitalnej kostnicy, ale ze względu na procedury bezpieczeństwa odbywało się to w pewnej odległości. Jak widać, za dużej, gdyż bliscy uznali, że to naprawdę Alba Maruri... Siostrzeniec kobiety, Jaime Morla przekonywał później: - Bałem się zobaczyć jej twarz. Stałem półtora metra od niej, miała te same włosy, ten sam kolor skóry.
Po tej weryfikacji ciało zmarłej skremowano, a prochy wysłano rodzinie do domu. W tym miejscu jednak ta historia dopiero się zaczyna, a nie kończy. Kilka tygodni później (dokładnie 23 kwietnia) w szpitalu przebudziła się jednak z pacjentek, która znajdowała się w stanie śpiączki. Okazało się, że ową panią jest właśnie Alba Maruri, która podyktowała im numer telefonu do swojej rodziny i poprosiła, by zawiadomili jej siostrę Aurę.
Personel szpitala posypał głowę popiołem i przeprosił rodzinę 74-latki, którą narazili na taką huśtawkę nastrojów. Nie ukoiły one jednak nerwów rodzinie, która wymaga m.in. zwrotu kosztów za kremację zwłok obcej kobiety, za którą zapłacili.
Co najciekawsze, póki co wciąż nie ustalono, kim była zmarła kobieta, której prochy znajdują się u bliskich 74-latki.