Katastrofa małego samolotu, ojciec z trójką dzieci na pokładzie. 39-latek zginął, by trzech synów mogło przeżyć
"Jared jest teraz aniołem, który wraz z rodziną czuwa przy szpitalnych łóżkach naszych dzieci" - pisze na internetowej stronie GoFundMe szwagierka kobiety, która w jednej chwili straciła męża, lecz cudem zachowała swoje dzieci. 4 lipca w południowej Kalifornii doszło do katastrofy lotniczej. Jared Newman (+39 l.) z miejscowości Temencula leciał małą Cessną 172 z trzema kilkuletnimi synami: Connorem, Calebem i Elijahem. Zapewne wracali z parady z okazji Dnia Niepodległości USA. Jared nie był doświadczonym pilotem, swój certyfikat odebrał zaledwie dwa tygodnie wcześniej. W pewnym momencie z niewyjaśnionych jeszcze przyczyn mężczyzna zdał sobie sprawę, że za chwilę samolot spadnie na ziemię. W jednej chwili 39-latek podjął bohaterską decyzję.
Chłopcy przeżyli katastrofę lotniczą. Ich ciocia ujawnia, w jakim są stanie
Skierował maszynę w taki sposób, by to dzieci miały szansę na przeżycie. Cessna uderzyła o ziemię pod Los Angeles. Ojciec zginął na miejscu, dzieci przeżyły i trafiły ranne do szpitala w San Diego. Rodzina zbiera teraz pieniądze na leczenie, rehabilitację i dalsze życie samotnej matki Kate Monahan z synami. "Connor przeszedł nocną operację polegającą na umieszczeniu pręta w złamanej kości udowej i zszyciu kilku ran szarpanych" - pisze szwagierka Kate. "Caleb ma złamany obojczyk, stłuczenia płuc, rany szarpane i podbite oczy. Nie ma jednak znaczącego urazu głowy" - dodaje. Najpoważniej ranny został Elijah. "Ma złamaną żuchwę (szczękę), zeszłej nocy przeszedł operację. Ma poważniejsze stłuczenia płuc niż Caleb i uszkodzoną wątrobę. Jest zaintubowany, ale tylko po to, by dać organizmowi odpocząć. Nie ma żadnych oznak uszkodzenia mózgu" - dodaje ciocia rannych chłopców.