Ojciec wbiegł do płonącego domu, by ratować 4-letniego syna. Zginął w ogniu, dziecko zmarło po paru dniach
"Nasz własny superbohater. Barry, jesteśmy załamani. Łagodny olbrzym i oddany Tatuś do ostatniego tchnienia. Słowa nigdy nie opiszą, jak bardzo jesteśmy Ci wdzięczni. Trzymaj mocno nasze dziecko". Tak napisała w internecie w ostatnim pożegnaniu Jessica Causer, siostra mężczyzny i ciocia małego Ethana. "Teraz jesteście na zawsze razem" - napisał ktoś na kartce pozostawionej z bukietem kwiatów pod spalonym budynkiem, w którym obaj znaleźli śmierć. Tragedia rozegrała się 14 kwietnia w Wigan, w brytyjskim hrabstwie Greater Manchester. Z nieustalonych jeszcze powodów w jednym z domów szeregowych wybuchł w nocy pożar. W budynku byli 45-letni Barry Mason z żoną i dziećmi, w sumie sześć osób. Mężczyzna wydostał się z domu, ale po chwili wbiegł z powrotem, po ostatnie dziecko, 4-letniego Ethana.
Policja: nic nie wskazuje na podpalenie. Prawdopodobnie doszło do nieumyślnego zaprószenia ognia lub zwarcia instalacji
Obaj trafili do szpitala. Ciężko poparzony mężczyzna zmarł natychmiast, dziecko z 85-procentowym poparzeniem ciała walczyło kilka dni o życie. Pozostałe osoby przeżyły i wyszły z pożaru bez większych obrażeń. Niestety, walka Ethana o przetrwanie została przegrana. Policja i prokuratura z Greater Manchester badają przyczyny pożaru. Wstępnie poinformowano, że nic nie wskazuje na przestępstwo i prawdopodobnie doszło do nieumyślnego zaprószenia ognia lub zwarcia instalacji elektrycznej. Przed spalonym domem poruszeni tragedią ludzie składają kwiaty, krótkie listy i maskotki.W sieci pojawiło się czarno-białe ostatnie wspólne zdjęcie ojca z synem zamieszczone przez rodzinę ofiar.