Jęki wciąż żywych ludzi wydobywające się spod gruzów doszczętnie zniszczonego hotelu Marriott i makabryczny obraz dziesiątek zwłok, tych gości hotelu, którzy nie zdążyli uciec z płonącego i walącego się budynku - tak w sobotę wyglądał Islamabad, stolica Pakistanu, tuż po zamachu terrorystycznym, w którym zginęły co najmniej 54 osoby, a 270 zostało ciężko rannych. Za masakrę najprawdopodobniej odpowiada Al-Kaida.
Była godzina 20.00 (czasu lokalnego), gdy ciężarówka wypełniona po brzegi ładunkami wybuchowymi wjechała w metalową bramę jednego z najbardziej luksusowych hoteli w Islamabadzie. Samochód wybuchł, a siła eksplozji była tak ogromna, że runął sufit w hotelowej restauracji. W tym czasie ok. 200-300 osób jadło w niej posiłek. Samochody stojące przed hotelem doszczętnie spłonęły, budynki znajdujące się w promieniu kilkudziesięciu metrów od miejsca eksplozji również nie wytrzymały jej siły. W miejscu,w którym wybuchła ciężarówka, powstał krater głęboki na 10 metrów. Wozy strażackie i karetki pogotowia natychmiast przybyły na miejsce tragedii, jednak dla niektórych gości hotelu (uchodzącego do tej pory za jeden z najbezpieczniejszych hoteli w kraju, położonego tuż obok pałacu prezydenckiego i parlamentu) na ratunek było już za późno.
Wśród ofiar sobotniej makabry najprawdopodobniej nie ma Polaków. Ostateczna identyfikacja ciał może być jednak bardzo trudna, bo spłonęła lista z nazwiskami gości Marriotta. Władze potwierdziły jednak, że zginęło co najmniej 11 obcokrajowców, w tym ambasador Czech w Islamabadzie - Ivo Zdarek.