- Zespół Pectus istnieje od 2005 roku. Jednak dopiero dwa lata temu połączyliście rodzinne siły. Powiedz, jak do tego doszło, że zdecydowaliście się na podobny krok.
Tomasz Szczepanik: - Sam zainicjowałem powstanie zespołu Pectus, bez braci, bo... oni wtedy byli jeszcze za młodzi (śmiech), żeby ze mną grać. Stworzyłem grupę z innymi muzykami i tak zapoczątkowałem istnienie marki. Nie było to komfortowe, ponieważ z każdym rokiem skład zespołu się zmieniał. Zmieniali się muzycy, inni grali na koncertach, inni nagrywali w studiu. Wreszcie przyszedł czas na największą przemianę. I na ewenement w historii muzyki, bo w naszym kraju nie ma zespołu, w którym na scenie występują czterej bracia, w tym bliźniacy.
- Czyli to ty wpadłeś na pomysł, żeby stworzyć rodzinną kapelę?
- Tak, dokładnie. Jestem najstarszy i to ja musiałem podjąć tę trudną decyzję. Nasi rodzice od najmłodszych lat dbali o to, żebyśmy mieli muzyczne wykształcenie. Dlatego wiedziałem, że kiedy zaproszę moich braci do zespołu, będę pracował z prawdziwymi fachowcami. Wiedziałem, że każdy z nas jest uzdolniony muzycznie. Dlatego postawiliśmy na rodzinę i to nie tylko na zdjęciu (śmiech).
- A jak wspominacie okres, kiedy byliście jeszcze dziećmi? Czy wówczas wszystko układało się po waszej myśli?
- Pochodzimy z biednej i skromnej rodziny. W domu nigdy się nie przelewało... Był jeden pokój i kuchnia, ubrania noszone po sobie, dźwiganie wody z piwnicy oraz brak centralnego ogrzewania. Chyba dlatego każdy z nas zna wartość życia, ma respekt i szacunek dla drugiego człowieka. Jednak nasi rodzice dbali zawsze o to, żebyśmy mogli na siebie liczyć w potrzebie. Wyrobili u nas poczucie niesamowitej więzi emocjonalnej. Nie potrafimy się na siebie boczyć i kłócić między sobą.
- Nie wierzę, że jako dorastający chłopcy nie skakaliście sobie do gardeł!
- Nawet jak dochodziło do drobnych sprzeczek, to zawsze kończyły się one bardzo szybko. Załatwialiśmy sprawy konfliktowe i zapominaliśmy o problemie.
- A teraz, kiedy tworzycie razem zespół, jak rozwiązujecie konflikty?
- Nie rozwiązujemy ich, po prostu ich nie mamy. Żyjemy w zgodzie. A nawet kiedy dojdzie do sprzeczki, to są to bardzo konstruktywne wymiany zdań...
- Spędzacie dużo czasu ze sobą. Nawet na wakacje jeździcie razem. Nie jesteście zmęczeni ciągłym przebywaniem wspólnie?
- Nie. My po prostu zostaliśmy tak wychowani, żeby być razem i naprawdę nam to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie, miło spędzamy czas.
- Mieszkacie razem?
- Nie, teraz już nie. Na początku jak zaproponowałem pracę swoim braciom, mieszkaliśmy wszyscy razem u mnie w mieszkaniu. Na podłodze były rozłożone materace. Nam to zupełnie nie przeszkadzało, bo wiedzieliśmy, że mamy jasno określony cel. Teraz każdy z nas ma swoje lokum i tworzy własne gniazdko.
- Jest to wasza pierwsza trasa koncertowa w Stanach. Jakie wrażenia zrobił na tobie Nowy Jork?
- No cóż, nie będę chyba oryginalny, gdy powiem, że Nowy Jork jest niesamowity! Tu ma się wrażenie, że jest się naprawdę w centrum świata. Świetnie się stało, że możemy tu pobyć kilka dni. Udało nam się nawet spełnić jedno z naszych marzeń: tuż po przylocie poszliśmy na "Upiora w Operze" na Broadway. To było naprawdę niesamowite przeżycie.