Alarm przeciwlotniczy ogłoszono w piątek (16 grudnia), krótko po godz. 8 czasu lokalnego (godz. 7 w Polsce). Najpierw objął wschodnie obwody Ukrainy, w tej chwili obowiązuje już na terenie całego kraju. "Oczekujemy na około 60 rakiet. Część przelatuje już nad północnymi terytoriami Ukrainy. Sądzę także, że nasza obrona przeciwlotnicza strąci co najmniej 50" – napisał na Telegramie szef wojskowej administracji obwodowej w Mikołajowie, Witalij Kim.
Wojna na Ukrainie. Rosja atakuje infrastrukturę cywilną
Od tego momentu do wybuchów doszło już w obwodach: zaporoskim, dniepropietrowskim, mikołajowskim, kirowohradzkim, charkowskim oraz kijowskim. Eksplozje słychać w konkretnych miastach: w Kijowie, Winnicy, Żytomierzu i Krzywym Rogu. W tym ostatnim jeden z pocisków trafił w dom. Władze alarmują, że pod gruzami mogą się znajdować ludzie. W Charkowie i Połtawie nie ma już energii elektrycznej. Według doniesień użytkowników Telegrama, ukraińska obrona zestrzeliła jedną rosyjską rakietę nad obwodem kijowskim oraz jedną nad samym Kijowem. Na razie nie ma informacji o ofiarach śmiertelnych.
Alarm przeciwlotniczy w całej Ukrainie. "Życie zamarło"
"Piątkowe ataki rakietowe Rosji w Ukrainę wymierzone są przede wszystkim w obiekty cywilnej infrastruktury" – relacjonują szefowie administracji wojskowych miast i obwodów. Proszą także, by do czasu zniesienia alarmu wszyscy pozostali w ukryciu. "Wróg w zmasowany sposób atakuje Ukrainę. Duże niebezpieczeństwo. Pozostajemy w schronach" – napisał na Telegramie szef Kijowskiej Obwodowej Administracji Wojskowej, Ołeksij Kułeba. Korespondent PAP w Kijowie, Jarosław Junko, donosi, że mieszkańcy posłuchali władz. "Po ogłoszeniu alarmu w Kijowie zamarło życie. Na jednej z ulic w centrum miasta niemal nie widać ludzi i nie jeżdżą samochody" - pisze.