Samolot tu-154M linii lotniczych Ałrosa leciał z Jakucji na dalekiej Syberii do Moskwy. Piloci i pasażerowie mieli wyjątkowego pecha. Na pokładzie doszło do jednoczesnej awarii najważniejszych urządzeń.
W jednej chwili wysiadły trzy z czterech generatorów prądu, popsuła się też pompa paliwa. W momencie lądowania na opuszczonym lotnisku w miejscowości Iżma (republika Komi) pilot nie mógł korzystać z nawigacji, nie miał łączności z kontrolerem, nie było też prądu. Ze względu na awarię pompy, paliwa zostało mu na zaledwie pół godziny lotu.
Patrz też: Rzecznik rządu, Paweł Graś ironizuje: Ktoś nadpiłował skrzydło tupolewa
Na szczęście, dzięki umiejętnościom kapitana, cała historia zakończyła się szczęśliwie. Choć pilot ciął skrzydłami wierzchołki drzew i posadził tupolewa dopiero za pasem do lądowania, maszyna nie ma praktycznie żadnych uszkodzeń i najprawdopodobniej wróci do służby. 72 pasażerom i 9 członkom załogi nic się nie stało.
Opisywane przez rosyjskie media okoliczności wypadku przypominają warunki, w jakich lądowali polscy piloci prezydenckiego tupolewa, który rozbił się 10 kwietnia pod Smoleńskiem. Ich sytuacja była wręcz bardziej komfortowa - mieli kontakt z kontrolą lotów, instalacja elektryczna samolotu prawdopodobnie działała jak należy, nie było problemów z paliwem.
Przeczytaj koniecznie: Macierewicz: Mordowano pasażerów tupolewa? Mogło tak być