Oczywiście to jest perspektywa możliwej rewolucji, bo na razie przygotowania do niej są w tzw. fazie badań. Jednak naukowcy są dobrej myśli, bo prace nad naturalną utylizacją plastikowych śmieci oraz biobaterii idą w dobrym kierunku, choć (najpewniej) będą wymagały sporego finansowania. Zacznijmy od grzybów pożeraczy plastiku – zmory współczesności. Wszystko co plastikowe i nie zutylizowane niszczy środowisko. Mija szmat czasu nim natura rozłoży plastik. Minie ok. 400 lat nim dojdzie do rozkładu reklamówki z dyskontu. Pampersowa pielucha rozkłada się też mniej więcej przez cztery wieki. Papierek po cukierku… nie zgadniecie, zniknie ze środowiska po 450 latach. Jednak największym utrapieniem są opakowania PET. Te rozkładają się na tzw. czynniki pierwsze nawet do 1000 lat, średnio po pięciu wiekach. Jedna trzecia światowego śmiecia jest z polipropylenu. Nadzieja w tym, że prace australijskich naukowców nad „biodeterioracją polipropylenu”, czyli recyklingiem plastiku przez organizmy żywe, zakończą się nie tylko sukcesem (nie są pierwszymi w tej dziedzinie), ale i praktycznym ich zastosowaniem.
Badacze użyli dwóch grzybów (Aspergillus terreus i Engyodontium album), które zjadły plastik w eksperymentach laboratoryjnych: od 25 do 27 proc. próbek zostało pożartych po 90 dniach, a plastik został całkowicie rozłożony po 140 dniach. „To najwyższy wskaźnik degradacji odnotowany w literaturze, jaki znamy na świecie” – podkreślił z dumą Ali Abbas, członek zespołu badawczego,inżynier-chemik z Uniwersytetu Sydnejskiego. Tu się nieco pomylił, bo Niemcy odkryli bakterie, które występują w kompoście i są w stanie rozłożyć plastik w… 16 godzin, ale tylko w 90 proc. Nawet gdyby udało się zastosować w wymiarze przemysłowym biodeteriorację skuteczną w 50 proc., to i tak byłby to sukces na miarę ekologicznej rewolucji.
Oczywiście najlepiej byłoby, gdyby człowiek mógł po sobie… zjeść śmieci. To jednak dziś pozostaje w sferze twórców różnych dzieł SF, chociaż wspomniane na początku jadalne baterie, gdyby wyszły poza laboratoria, byłby znaczącym krokiem w kierunku niezaśmieconej przyszłości. Prace włoskich naukowców są o tyle szczególne, że nie dość, iż tworzą baterię, która można zjeść, to konstruują ją.. z jedzenia, a ściślej ujmując: ze składników jadalnych. Wodorostów, orzechów, węgla aktywnego i różnych witamin. I dlatego można (będzie?) ją zjeść. Trochę wybiegliśmy w przyszłość anonsując jadalne komputery. Jeszcze nie teraz. Te akumulatorki, nad którymi pracują Włosi z Istituto Italiano di Tecnologia mają służyć do zasilania urządzeń medycznych umieszczanych wewnątrz ludzkiego ciała i… zabawek.
Prototyp daje bezpieczne dla organizmu niskie napięcie (0,65 V) i prąd o natężeniu 48 µA przez 12 minut lub kilka mikroamperów przez ponad godzinę. „Chociaż nasze jadalne akumulatory nie zasilają samochodów elektrycznych, są jednak dowodem na to, że można je wytwarzać z bezpieczniejszych materiałów, niż obecne akumulatory litowo-jonowe. Wierzymy, że zainspirują innych naukowców do budowania bezpieczniejszych akumulatorów dla prawdziwie zrównoważonej przyszłości" – stwierdził Ivan Ilic, współautor badania. Jeszcze tylko naukowcy muszą popracować nad tym, jak ładować bioakumulator nie wyjmując go na zewnątrz i jak zwiększyć jego pojemność bez zwiększania wymiarów…