Substancje będące produktem ubocznym przetwarzania papieru, nawet w bardzo słabych stężeniach wpływają na jakość nasienia.
To procesy ewolucyjne, za którymi stoi dążność do przetrwania gatunku, a więc eliminacji wszelkich uszkodzeń potomstwa, osłabiły płodność ludzkiego samca. To paradoks ewolucji, ponieważ nie można było przewidzieć, że jeden z gatunków, czyli my, kompletnie zniszczy środowisko. Sami ukręciliśmy sobie bat na swoją rozrodczość. Nie sposób wymienić wszystkich czynników i substancji niszczących plemniki i powodujących defragmentację zawartego w nich męskiego DNA. Skutkiem takiego uszkodzenia może być niepłodność lub bardzo wczesne, niezauważalne poronienia czegoś, co nie było nawet płodem.
Tragedia w spodniach
Stan plemników zaczyna być bardzo poważnym problemem. Szkodzą im środki ochrony roślin, popularne koszmarne pestycydy, te same przez które wymierają owady i płazy. Szkodzą plemnikom wszelkie środki toksyczne ze smogu, zbyt duże stężenie tlenków węgla, a tlenki siarki i azotu nawet w śladowych ilościach.
Szkodliwe substancje przenikają do jąder z krwią, a nawet bezpośrednio przez skórę, jak detergenty z niestarannie wypłukanej bielizny lub właśnie toksyny z nieszczęsnych sklepowych paragonów, których mężczyźni nie powinni nawet dotykać, a co dopiero wkładać do kieszeni spodni.
Według brytyjskich naukowców plemniki niszczą pochodne bifenylu z nieekologicznych instalacji, smarów i farb.
Cztery na sto
Szacuje się, że dzisiaj tylko 4 procent plemników jest prawidłowych. To oznacza, że największą szansę na zapłodnienie dobrze zbudowaną męską komórką rozrodczą daje metoda in vitro. Aby uzmysłowić sobie rozmiar degrengolady nasienia, wystarczy porównać normę „mocy” nasienia w latach 80. i obecnie. Wtedy wynosiła ona 60 milionów plemników na milimetr spermy, w 2010 r zaledwie 15 milionów. Nietrudno policzyć, że przed dekadą, w stosunku do czasów kiedy tańczył John Travolta, plemniki były aż cztery razy słabsze. A potem było tylko gorzej. Dość powiedzieć, że dzisiaj, jeśli mężczyzna ma w nasieniu sprawne 4 komórki na sto zniszczonych, to jest się z czego cieszyć.