„Wszystko przebiega źle, pomocy!” - wykrzyczała przez telefon satelitarny Elżbieta Dąbrowny (67 l.) do siostry. Był czwartek, gdy ostatni raz zadzwoniła do pozostającej w Polsce rodziny. Wraz z mężem Stanisławem (74 l.) wybrali się w podróż dookoła świata. Wszystko było w porządku aż do tej chwili. Co się stało? Odpowiedzi na to pytanie szukają gorączkowo służby ratunkowe z Martyniki i Barbadosu oraz rodzina polskich podróżników. Zaginęli na Atlantyku, płynąc z Madery na Barbados jachtem Bavaria 44.
ZOBACZ TEŻ: Jacht z Polakami zaginął na Atlantyku
Czemu wzywali pomocy? „To był dziwny telefon, mama krzyczała moje imię, połączenie zostało zerwane. Obecnie nie ma sygnału. Nie wiem, co się stało” - pisze Agnieszka, córka zaginionych. Współrzędne miejsca, z którego dzwonili jej rodzice, udało się ustalić służbom francuskim. W kontakcie z ratownikami pozostaje polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych.