- Jak zaczęło się bieganie maratonów?
- Pierwszy raz to była zwyczajna ludzka ciekawość. Chciałam sprawdzić samą siebie, ile będę w stanie przebiec. I czy w ogóle dam radę zmierzyć się z trasą maratonu. Pierwszy raz na mecie stanęłam w 1996 roku.
- Królewski dystans biegowy to morderczy wysiłek. Proszę powiedzieć, jaki był najtrudniejszy maraton w pani życiu, a jaki najłatwiejszy?
- W sumie nie ma łatwego maratonu. Jest to dość długi dystans, bieg trwa godzinami, a w ciągu tych godzin nasz organizm może różnie reagować. Ja należę do ultramaratończyków, czyli tych, którzy biegają dłuższe dystanse niż sam maraton (ok. 42,2 km). Dla "niebiegaczy" każdy mój ultramaraton w trudnych warunkach będzie bardzo ciężki. Staram się o trudnych momentach podczas biegu zapomnieć. Natomiast zaraz po przekroczeniu mety w sercu pozostaje jedynie wewnętrzna satysfakcja i wspomnienia. Najbardziej obawiałam się mojego pierwszego biegu na pustyni Sahara (Marathon de Sables), ale porównując go z innymi, w których później uczestniczyłam, kwalifikuję go jako jeden z łatwiejszych. Raczej trudno jest porównywać bieg na trasie 500 km po piaskach pustynnych, 500 km po śniegach Alaski czy też lodowych trasach arktycznych. Do tego dodam następne 500 km w strugach deszczu w Anglii. To jest pełny obraz mojej osoby jako biegaczki, która nie miała 20 lat, jak zaczęła biegać, która nie miała 20 lat, jak wygrywała maratony i nie ma 20 lat obecnie, ale nadal biega (śmiech).
- Wiemy, że biegając, zbiera pani fundusze na ważne cele. Skąd się wziął pomysł na takie połączenie?
- Moje biegi są połączeniem przyjemnego z pożytecznym. Przyjemność, bo to moje urlopy, a pożytek, bo zbieram fundusze na cele charytatywne, które są mi w jakiś sposób bliskie. Pamiętam śmierć mojego sąsiada Angelo Bergamesco, który umarł na chorobę Alzheimera. To właśnie bezpośrednio jego śmierć sprawiła, że rozpoczęłam zbiórkę funduszy dla Alzheimer's Association. Bieg powyżej północnego koła polarnego przeznaczyłam na zbiórkę funduszy na lokalny, znajdujący się właśnie tam dom dla bezdomnych. Nie wyobrażam sobie być osobą bezdomną, tym bardziej w miejscowości, gdzie temperatury zimą spadają poniżej -40°C!
- Jak przygotowuje się pani do maratonu, jak wyglądają treningi?
- Należę do biegaczy szczęśliwych, gdyż mieszkam w Westchester County, gdzie mamy Rockefeller State Park Preserve - miejsce, w którym jest około 100 km dróżek do biegania i spacerowania. Zwykle biegam po pracy. Mój najkrótszy dystans treningowy to 16 km (10 mil). Sama robię pranie, więc na krótszy dystans nie opłaca się brudzić ubrania (śmiech). Dłuższe dystanse pokonuję w weekend. Mój trening to przede wszystkim bieganie i czasami wizyty w klubie sportowym na tzw. cross-training.
- Czy brała pani udział w maratonie bostońskim?
- Nie.
- Czy w świetle tego, co się wydarzyło, zmieni się pani stosunek do maratonów?
- Nie zmienię mojego zamiłowania do biegania tylko dlatego, że jakiś fanatyk starał się odebrać ludziom przyjemność codziennego życia. Jest to tragedia dla poszkodowanych i ich rodzin. Jest to tragedia dla nas wszystkich. Giną niewinni ludzie, dzieci tracą życie, tracą nogi Tracą poczucie bezpieczeństwa. Ale taki czyn nie może zatrzymać czy też zniszczyć ludzkich pasji i wolności życia.
- Zainicjowała pani bieg przez Long Island...
- Ten 200-kilometrowy bieg jest moim pomysłem i będzie to już szósty, który jest poświęcony informacji i zbieraniu funduszy na walkę z rakiem piersi. Na początku 2007 roku dowiedziałam się, że u czterech kobiet, które znam, zdiagnozowano raka. Po prostu chciałam im pomóc. Niestety, nie jesteśmy w stanie pomóc cierpiącym w fizycznym przechodzeniu leczenia. Jednak możemy pomóc poprzez wsparcie psychiczne i niesienie pomocy - udzielanie informacji o badaniach i wczesne wykrywanie guzów. Dodatkowo możemy wspierać naukowców poprzez dotacje finansowe, aby szybciej wykryli taki środek, który spowoduje, że na zawsze ta choroba zostanie usunięta z naszego codziennego słownictwa.
- Jaki sportowy cel stawia sobie pani w najbliższym czasie?
- W ubiegłym roku miałam pękniętą kość pięty i nie biegałam przez 5 miesięcy. Mam nadzieję, że ta kontuzja się nie odnowi. Miałam wielki plan na solowy bieg, ponownie na północy. Chciałam biec przez 24 godziny, jednak logistycznie jest to bardzo trudne do zrealizowania. Teraz koncentruję się na biegu przez Long Island, który rozpocznę 4 maja w North Woodmore Community Park, Hewlett, a zakończę około południa w Montauk Point 5 maja. Jeśli ktoś pragnie wesprzeć mój bieg, to proszę wejść na stronę www.sahararunner.com i dowiedzieć się więcej o mnie i o dotacji na walkę z rakiem piersi. Organizacja, dla której zbieram fundusze, nazywa się Long Island 2 Day Breast Cancer Walk.
100 procent funduszy jest przeznaczone na walkę z rakiem piersi.