Nastolatkowie pod ostrzałem
Izraelska armia w czwartek ogłosiła, że jej siły lądowe przecięły Strefę Gazy na pół, otaczając jej północną część, w tym samo miasto Gaza. Na okrążonym terenie znajduje się Dżabalija, największy z obozów dla palestyńskich uchodźców w Strefie. Uwięzionych zostało tam troje dzieci z polskim obywatelstwem - 15-letni Mustafa, 14-letni Khalil i 13-letnia Szima. Ich rodzice prowadzą w naszym kraju firmę i regularnie przyjeżdżają z dziećmi do Polski. Na początku października przylecieli tu w interesach. Tym razem, ze względu na trwający rok szkolny, zostawili Mustafę, Chalila i Szimę pod opieką dziadków w Dżabalii. Tymczasem właśnie to miejsce w ostatnich dniach była celem wyjątkowo ciężkich izraelskich bombardowań. Do największego z nich doszło kilkaset metrów od domu rodziny nastolatków.
Zobacz: Zbrodniarze z Hamasu ukrywają się w szpitalach i karetkach. Robią żywe tarcze z własnych rodaków
Ciocia nastolatków alarmuje
Onet dotarł do Samiry, cioci uwięzionych nastolatków. - Kontakt z nimi jest bardzo ciężki. Dostęp do sieci mają raz na dwa dni - przyznała. - Tydzień temu skończyły się zapasy jedzenia w sklepach. Rodzinie został jeszcze ryż. Nie mają już mąki i kaszy - mówiła. - Od trzech tygodni Mustafa chodzi z baniakami do punktu poboru wody, kilka ulic dalej, chociaż chodzenie po otwartym terenie jest bardzo niebezpieczne. Wszyscy są przerażeni wybuchami. Siostrzeniec dzwonił do mamy i mówił "mamo albo umrzemy z głodu, albo nas zabije Izrael". Dzieci są w szoku. Z dnia na dzień mają coraz mniej nadziei na ewakuację - opowiadała przejmująco ciocia nastolatków. - Nikt się nie spodziewał, że to będzie tyle trwało, że to będzie takie piekło. Wcześniej bombardowania już się zdarzały, ale trwały po kilka dni. Teraz Dżabalija jest odcięta. Między nimi a południem Strefy stoją izraelskie czołgi - dodała.
Rodzice Mustafy, Khalila i Szimy, gdy tylko dowiedzieli się o tamtych ostrzałach, natychmiast próbowali skontaktować się z dziećmi. Przez długi czas nie mogli się do nich dodzwonić. Wreszcie to się udało. Okazało się, że bomby spadły ok. 400 metrów od ich domu. - Powiedzieli, że żyją, tylko że strasznie się boją i żebyśmy zrobili wszystko, żeby ich stamtąd wyciągnąć. Tak im obiecałam - zapowiedziała Samira. Podkreśliła przy tym, że dziadek dzieci jest gotowy zawieźć je na przejście w Rafah, jeśli tylko pojawi się bezpieczny korytarz.