Okazuje się, że politycy w Warszawie nie chcą, aby nowym szefem NATO został Duńczyk. Starają się przekonywać sojuszników, że dużo lepszym kandydatem na sekretarza generalnego jest Kanadyjczyk Peter MacKay.
- Jest młody, superinteligentny, dynamiczny, przedsiębiorczy. Ma wszystkie cechy, które chcielibyśmy widzieć u sekretarza generalnego - twierdzi anonimowy urzędnik. Jak pisze "Rzeczpospolita", Polsce zależy na tym, by nowy szef sojuszu był wiarygodny w Afganistanie (po skandalu z karykaturami Mahometa Duńczyk nie budzi zaufania muzułmanów), znał problemy tzw. regionów brzegowych NATO (lepszy jest więc Kanadyjczyk) i potrafił zapewnić jedność sojuszu.
To dobra decyzja? - Nie chcę tego komentować - twierdzą zgodnym chórem rzecznik MSZ Piotra Paszkowski i Mariusza Handzlika z Kancelarii Prezydenta. - Radosław Sikorski cieszy się pełnym poparciem pana prezydenta i staramy się, by uzyskał poparcie sojuszników - dodaje Handzlik.
Okazuje się, że polska ofensywa w sprawie Kanadyjczyka jest fatalnie odbierana w innych krajach Europy. Eksperci dziwią się, że nasz kraj grozi wetem, bo taki ruch może nas słono kosztować. Jeżeli Niemcy, Francja i Wielka Brytania nie ustąpią i wciąż będą promowały Duńczyka, polski sprzeciw szybko zniknie, bo taki spór wewnątrz Sojuszu jest niedopuszczalny.
Zdzisław Lachowski ze Sztokholmskiego Międzynarodowego Instytutu Badań nad Pokojem (SIPRI) dziwi się, że Polska stawia na Kanadyjczyka. - Po co sięgać po zamorskiego kandydata, jak ma się pod bokiem Europejczyka? Jaki Polska ma w tym interes? - dopytuje.