Dr Szczuciński opisuje sytuację, do jakiej doszło w jednym ze szpitali w Charkowie. Opowiedział mu o tym szef lokalnego departamentu zdrowia. "Rano do szpitala weszli Rosjanie. Powiedzieli lekarzom, żeby się nie denerwowali, bo szpital jest potrzebny, a potem wieczorem przyszła inna grupka pijanych żołnierzy. Weszli na OIOM, związali lekarza, który tam był, kazali mu klęczeć, a w usta włożyli mu granat. W tym czasie pili na sali" - opowiada. Dodaje, że cała sytuacja trwała około trzech godzin, a pacjenci byli wtedy pozostawieni bez opieki. Pediatra mówi także o tym, czego doświadczyło małżeństwo z Buczy, które niedawno ewakuował. "On stracił podczas wybuchu rękę, a ona miała poważny ortopedyczny uraz. A ta dzicz chodziła i strzelała do rannych ludzi. Ich minęli, bo myśleli, że już nie żyją" - relacjonuje. Przyznaje, że Ukraina nie jest miejscem do życia dla najmłodszych. "Jeżeli z chorymi dziećmi trzeba wjeżdżać do jakichś piwnic po trzy razy na dobę, budzić je w środku nocy, jeżeli ojciec tego dziecka nie może wyjechać z Ukrainy, a brat tego dziecka zginął, to już jest katastrofa humanitarna" - nie ma wątpliwości.
CZYTAJ TAKŻE: Mariupol: Epidemia cholery niemal pewna? "Woda pitna zmieszana ze ściekami"
Dr Kukiz-Szczuciński nie kryje, że jeżdżąc do Ukrainy, by ratować najbardziej potrzebujących, czuje zagrożenie i niepewność. W rozmowie z Katarzyną Grzędą-Łozicką wyznaje jednak, że najdziwniej poczuł się, gdy wrócił do Polski i usiadł w kawiarni. "Patrzyłem, jak ludzie rozmawiają, śmieją się i pomyślałem, że przecież tam jest wojna... I wtedy zdałem sobie sprawę, że w Europie jest normalne życie" - mówi.
CZYTAJ TAKŻE: Rozjuszony Putin karze generałów za klęskę na froncie! "Wzorce stalinowskie"