Pomoże Centrum śpiewająco

2013-03-02 3:00

Od miesiąca Izabella Kobus-Salkin zasiada w radzie dyrektorów w największej polonijnej organizacji społeczno-kulturalnej Centrum Polsko-Słowiańskim. Właśnie jej jako jednej z nielicznych osób udało się przekonać do siebie Komisję Nominacyjną CP-S. Również członkowie obdarzyli ją kredytem zaufania, oddając na nią swój głos, dzięki czemu pokonała rywali. Tuż po wyborach opowiedziała nam, co ją skłoniło do ubiegania się o to stanowisko. Uchyliła również rąbka tajemnicy ze swojego prywatnego życia.

- Niewielu osobom udało się przekonać władze Centrum Polsko-Słowiańskiego, aby znaleźć się na kartach do głosowania na członka do rady dyrektorów. Pani się to udało...

- Pierwszą osobą, która zachęciła mnie do zgłoszenia się do konkursu, była Danuta Bronchard, dyrektor CP-S. Później spotkałam się z członkami rady dyrektorów, opowiedziałam o sobie. Myślę, że w Centrum potrzeba osób, które miały i mają do czynienia z pracą społeczną i polską sztuką. Ja od lat pracowałam społecznie. Już podczas studiów zaczęłam działać w Związku Studentów Polskich. Po skończeniu odpowiednich kursów pracowałam jako wychowawca kolonijny, a potem prowadziłam obozy studenckie. W czasie mojej 20-letniej pracy w Teatrze Wielkim w Łodzi działałam w

SPATiF-ie i ZASP-ie, będąc przewodniczącą koła (oddziału). W samym Centrum Polsko-Słowiańskim tuż po moim przyjeździe do USA (a było to dokładnie 9 sierpnia 1987 roku) zorganizowałam dwa festiwale kultury polskiej, prezentując muzyków, artystów, plastyków i aktorów. Na koncie mam organizację wielu wspaniałych imprez kulturalnych.

- Jakie cele zostały pani postawione jako członkowi rady dyrektorów?

- Połączymy siły razem z Marianem Żakiem, który również zasiada w radzie dyrektorów. Chcemy, by w CP-S kwitło życie kulturalne. Będziemy prezentować interesujących artystów młodego i starszego pokolenia ze wszystkich dzielnic Nowego Jorku. Przy konstytuowaniu się rady dyrektorów powierzono mi obowiązki skarbnika. Wiem, że z finansami w dobie kryzysu wszędzie jest ciężko, ale bez tego kultura przestanie istnieć.

- O dyrektorach polonijnych organizacji ich członkowie nie wypowiadają się najlepiej. Czy nie boi się pani, że po pewnym czasie i panią zaczną obrzucać błotem?

- Zdaję sobie sprawę, że swoją pracą i pomysłami mogę narazić się zarówno Polonii, jak i Centrum, bo - jak to się mówi - jeszcze się taki nie narodził, co by wszystkim dogodził. Natomiast zawsze jest czas na powiedzenie sobie żegnaj. W moim życiu zdarzało się to kilkakrotnie. Począwszy od rozstania się z moim pierwszym mężem, jak i w pracy zawodowej i społecznej. Nie można być na stałe związanym z kimś, z kim się nie układa współpraca lub życie prywatne. Liczę jednak na możliwość porozumienia przez rozmowę pozbawioną obelg.

- Czy to, że przez wiele lat była pani pierwszym mezzosopranem Teatru Wielkiego w Łodzi, będzie miało przełożenie na działalność artystyczną CP-S?

- Całe moje życie w Polsce byłam związana z muzyką klasyczną - operą i koncertami w filharmonii, jednak zawsze lubiłam słuchać każdego rodzaju muzyki. Nie jestem też ortodoksyjnie związana tylko z jedną dziedziną sztuki. Więc gwarantuję, że w CP-S będą różnego typu spotkania artystyczne.

- Proszę powiedzieć, jak zaczęła się pani przygoda z wielką muzyką?

- Jako studentka zaśpiewałam pierwszy koncert z orkiestrą symfoniczną - "Demeter" Karola Szymanowskiego. Później śpiewałam koncerty oratoryjne w całej Polsce. Otrzymałam brązowy medal w Konkursie Wokalnym w Tuluzie we Francji. Każdą premierę, a było ich ponad 30, wszystkie występy w filharmonii, koncerty - między innymi dla dzieci - przeżywałam tak samo mocno, ciesząc się, że mogę być na scenie i przynieść ludziom trochę radości i zapomnienia o codziennych troskach.

- Czy udało się pani przekonać do uprawiania zawodu muzyka swoją córkę?

- W życiu nie można robić nic na siłę. Chciałam skierować ją na tory muzyczne, chciałam, żeby była pianistką. Ale choć była studentką Manhattan School of Music, wybrała inny zawód. Teraz wychowuję dwoje wspaniałych wnuków, pięcioletnią dziewczynkę Joy i trzyletniego chłopczyka - Jana Pawła. Nieco lepiej wyszło mi z moimi uczniami, z których wielu odnosi sukcesy w dziedzinie muzyki. Jednak należy pamiętać, że uprawianie zawodu muzyka łączy się z ryzykiem i zawsze lepiej mieć w odwodzie inny zawód, który przynosi stały dochód. Tak robi wielu Amerykanów, bo wielka kariera jest tylko dla wybrańców losu, obdarzonych wielkim talentem, szczęściem i poparciem ludzi, od których wiele zależy.

Od roku 1987 Izabella Kobus-Salkin koncertuje, osiągając duże sukcesy w USA, głownie na Wschodnim Wybrzeżu, w Bostonie, Nowym Jorku i Chicago. Od roku 1995 z dużym powodzeniem prowadzi żeński chór Jutrzenka. Od lat organizuje koncerty pod tytułem Galaxy of Polish Stars promujące polskich artystów: śpiewaków, pianistów i innych instrumentalistów. Od lutego tego roku zasiada w radzie dyrektorów Centrum Polsko-Słowiańskiego.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki