Na powitanie tak dostojnego gościa londyński szpital St. Mary's przygotowywał się od miesięcy. Kiedy w poniedziałek około godziny 7 rano czasu polskiego pod klinikę podjechały limuzyny, pracownicy zostali postawieni na równe nogi. Rodzina królewska wynajęła luksusowe skrzydło szpitala, Lindo Wing. Doba spędzona tutaj to koszt ok. 50 tys. zł. Nic dziwnego, że lekarze dwoją się i troją, by pacjenci byli zadowoleni.
Ale Kate postanowiła nie polegać nawet na tak świetnym personelu. Dobrała sobie specjalistów z całego Londynu. Przede wszystkim przy jej łóżku czuwał Marcus Setchell (70 l.), wybitny ginekolog, osobisty lekarz Elżbiety II (87 l.). Przełożył odejście na emeryturę, by odebrać poród Kate. Kolejnym lekarzem przy łóżku księżnej był położnik i ginekolog Alan Farthing (50 l.). Towarzyszyli im Guy Thorpe-Beeston, specjalizujący się w komplikacjach ciążowych, oraz Sunit Godambe, neonatolog. Do tego zastęp pielęgniarek. Wbrew pogłoskom na porodówce zabrakło matki Kate - Carole Middleton (58 l.) - oraz siostry Pippy (30 l.).
Ale najważniejszą osobą przy łóżku rodzącej był książę William, dumny ojciec przychodzącego na świat króla. Czuwał przy żonie przez cały dzień i o godzinie 17.24 usłyszał pierwszy krzyk syna. "Nie moglibyśmy być bardziej szczęśliwi!" - stwierdził potem książę w specjalnym oświadczeniu dla prasy. Oddzielnie para książęca podziękowała pracownikom szpitala "za troskę i wyrozumiałość". Noc i większość wtorku spędzili w szpitalu. Być może dobiegły ich tam dźwięki 41 salw armatnich oddanych na cześć syna? Po południu do kliniki zawitali rodzice Kate. "Dziecko jest prześliczne!" - mówili, gdy rozpromienieni wychodzili ze szpitala. Wieczorem nadeszła najbardziej oczekiwana chwila dnia - para książęca pokazała się w drzwiach kliniki, trzymając syna. Wiwatom i zachwytom nie było końca!