Jak przypomina "Rzeczpospolita", pomimo faktu, że 90 proc. ludności Filipin jest katolikami, to sam prezydent od jakiegoś czasu znajduje się na wojennej ścieżce z przedstawicielami kościoła. Konflikt rozpoczął się w momencie, w którym duchowni skrytykowali jego zanadto brutalne metody walki z narkobiznesem (prezydent namawiał do zabijania jego przedstawicieli). Według oficjalnych danych od początku walki Duterte z dealerami narkotyków i narkomanami zginęło 4 tys. osób, ale obrońcy praw człowieka twierdzą, że prawdziwa liczba ofiar jest trzykrotnie wyższa.
W trakcie czwartkowego spotkania ze swoimi urzędnikami Duterte miał głośno wyrazić niezadowolenie z postawy filipińskiego duchowieństwa. Jak miał stwierdzić, Kościół jest dla niego "instytucją hipokrytów" po czym dodał, że księżą są "bezużyteczni". W czasie swojego przemówienia Duterte miał nawet stwierdzić m.in. że "zabije biskupów".
Salvador Panelo, który jest rzecznikiem prezydenta postanowił usprawiedliwić słowa swojego przełożonego. Jak tłumaczył, jego słowa były efektem frustracji z tego, że jego starania o naprawę państwa są niedoceniane. W jego opinii: - Sądzę, że to tylko hiperbola ze strony prezydenta. Powinniśmy przywyknąć do tego u prezydenta. Wygłasza różne stwierdzenia dla dramatycznego efektu. Prezydent, tak jak każdy zwykły człowiek jest przygnębiony, kiedy dobre rzeczy, które robi dla kraju są niewłaściwie doceniane przez tych, którzy powinni go wspierać, m.in. Kościół.
Tłumaczenia te nie przekonały tamtejszej Komisji ds. Praw Człowieka, która potępiła słowa Duterte jako "bardzo alarmujące" i ostrzegła, że mogą one doprowadzić do aktów przemocy wobec krytyków prezydenta.