Pan Zbigniew życie zawdzięcza swojej ukochanej żonie Danucie (47 l.). Bo mężczyzna w dalekiej Norwegii cały czas bardzo tęsknił za domem i ukochaną żoną.
I to właśnie przez tę tęsknotę nie mógł zasnąć tej okropnej nocy. Rzucał się niespokojnie na łóżku, kiedy nagle poczuł uderzającą go w twarz falę palącego ciepła.
- To wybuchło nagle, ogień przyszedł gdzieś z góry - opowiada mężczyzna. Tak zaczął się dla niego ten koszmar.
Kiedy z przerażeniem zobaczył rosnące na suficie płomienie, bez chwili zwłoki, rzucił się na ratunek innym. Zdołał jakoś mimo rosnącego żaru wbiec na pierwsze piętro i obudzić śpiących tam kolegów.
Niestety nie był w stanie już pomóc ludziom uwięzionym wyżej.
- Na drugie piętro już nie dałem rady wejść. Po prostu się nie dało. Musiałem sam się ratować. Ogień był taki, że nie było czasu, żeby zabrać nawet swoje rzeczy. Musiałem uciekać z domu, bo płonące belki zaczęły pękać i zawalać się - opowiada.
Trzęsący się z przerażenia, kaszlący od duszącego dymu mężczyzna zdążył uciec przed żywiołem. Kiedy wybiegł na zewnątrz, zobaczył buchające na kilka metrów płomienie. Dziękował Bogu za ocalenie.
Tego szczęścia nie miało siedmiu innych. - Wszystkich ich znałem. No bo trudno było ich nie znać - mówi cicho Cetliński.
Ocalony, gdy tylko mógł - chwycił za telefon i zadzwonił do ukochanej żony. Musiał usłyszeć jej głos i musiał jej powiedzieć, jak przeżył to piekło...