- Był środek nocy, gdy poczułem, jak spadają mi na głowę cegły - mówi łamiącym się głosem Polak. Na szczęście i on, i jego rodzina ocaleli z katastrofy.
Pan Ireneusz do końca życia zapamięta ten horror. Stał w walącym się domu, a krew z roztrzaskanej głowy zalewała mu oczy. Z przerażeniem wodził wzrokiem za żoną Agatą (44 l.), która zerwała się na równe nogi i pędem wybiegła z sypialni do pokoju córki Giulii.
Jęki rannych sąsiadów
Na próżno pan Ireneusz próbował wstać z łóżka i dołączyć do kobiet. Walące się ściany przygniotły mu nogi i zszokowany mężczyzna w pierwszej chwili nie mógł ratować się ucieczką. Przedzierający się przez kłęby duszącego dymu krzyk żony i córki sprawił, że ostatkiem sił wydostał się z pułapki i ruszył na pomoc swoim ukochanym.
Gdy rodzina Walczaków wydostała się z gruzów domu, ich oczom ukazał się przerażający widok. Ubrani w piżamy, śmiertelnie przerażeni ludzie w pośpiechu opuszczali swoje domostwa, a z ruin budynków wydobywały się rozpaczliwe jęki przygniecionych mieszkańców L'Aquili.
Koszmar w szpitalu
Ziemia wciąż się trzęsła, gdy pan Ireneusz wsiadł do auta, by pojechać do miejscowego szpitala. W izbie przyjęć panował chaos, lekarze w pośpiechu opatrywali rannych. Wszyscy chcieli jak najszybciej opuścić naruszone wstrząsami mury. Polak z rodziną trafił do obozu dla poszkodowanych w trzęsieniu, który włoska obrona cywilna przygotowała na stadionie piłkarskim 10 km od L'Aquili. Tam Antonio, włoski dentysta, zszył mu rany na głowie.
Kilka godzin później zamknięto grożący zawaleniem szpital, więc ranni musieli na własną rękę zorganizować sobie izbę chorych na boisku, również dla innych stale dowożonych ofiar. Aptekarze dostarczali leki, a ci, którzy nie ucierpieli w trzęsieniu, dowozili z okolicznych barów żywność. - Na początku w obozie zgromadziło się w sumie ok. 300 osób, ale każdy mógł liczyć na talerz makaronu - mówi wciąż roztrzęsiony pan Ireneusz.
Gdy tylko poczuł się lepiej, zabrał rodzinę do miejscowości Fossa, gdzie zamieszkują jego włoscy przyjaciele. - Ich dom w każdej chwili może się zawalić, więc najbliższe noce spędzimy w rozstawionych na podwórku namiotach - mówi Polak, z trudem powstrzymując łzy.
Studenci przeżyli
Na gruzach L'Aquili wciąż została czwórka studentów piątego roku Wydziału Fizyki Technicznej i Matematyki Politechniki Gdańskiej, którzy znaleźli się we Włoszech dzięki umowie uczelni o wymianie naukowej. - Trzy kobiety i jeden mężczyzna (po 23 l.) są cali i zdrowi.
- Gdy rozegrał się dramat, zdążyli uciec z akademika - zapewnia rzeczniczka uczelni Katarzyna Żelazek. Do studentów i innych Polaków natychmiast udała się Zuzanna Sala, konsul z polskiej ambasady w Rzymie. - Ze wszystkimi studentami mamy stały kontakt, nie grozi im już żadne niebezpieczeństwo. Teraz z pomocą polskich księży staramy się dotrzeć do innych rodaków zamieszkujących rejony L'Aquili - wyjaśnia Jerzy Adamczyk, kierownik wydziału konsularnego.
Następna będzie Rumunia
Trzęsienie, które zmiotło z powierzchni ziemi włoską L'Aquilę było tak silne, że zarejestrowały je nawet polskie sejsmometry w stacji w Rudnej (woj. dolnośląskie). - Choć od epicentrum wstrząsu we Włoszech do naszej stacji sejsmicznej jest niemal 1100 kilometrów, to trzęsienie było dobrze odczuwalne - powiedział nam Eugeniusz Koziarz, geofizyk ze stacji KGHM w Rudnej. Specjalista wyjaśnia, że Włochy znajdują się w szczególnie groźnym sejsmicznie regionie. W tym samym rejonie leży też Rumunia, gdzie trzęsienia ziemi występują średnio co trzydzieści parę lat, a ostatnie duże wstrząsy odnotowano w 1977 roku. Dlatego badacze oczekują teraz trzęsienia ziemi właśnie w tym kraju. I jak mówią, im później nastąpi, tym będzie silniejsze.
Boisz się o bliskich we Włoszech? Nasza ambasada uruchomiła specjalne telefony, dzwoń: 0039 06 362 04 308 lub 0039 06 362 04 302