Po tragedii z 10 kwietnia już nie raz pojawiały się podejrzenia, że urządzenia i systemy naprowadzające na rosyjskim lotnisku w Smoleńsku nie działały tak jak powinny. Tuż po katastrofie świat obiegły zdjęcia milicjantów i wojskowych, którzy otoczyli kordonem żółte lampy przed pasem startowym.
Przekonani, że nikt nie patrzy, wymieniali żarówki w oświetleniu. Śledczy do tej pory nie ujawnili co Rosjanie robili z reflektorami stojącymi 100 metrów od pasa startowego.
Na tym jednak nie koniec. TVP info powołując się na osobę związaną ze śledztwem twierdzi też, że jedna z radiolatarni, położona ok. 1 km od lotniska była popsuta. Urządzenie wysyłało przerywany sygnał.
Eksperci są zdania, że wadliwa radiolatarnia mogła mieć wpływ na katastrofę samolotu.
Naczelna Prokuratura Wojskowa, która prowadzi polskie śledztwo nie potwierdza ani nie zaprzecza najnowszych doniesień. Cały czas jednak jedną z wersji sprawdzanych w dochodzeniu jest zła organizacja i zabezpieczenie lotu Tu-154 M przez Rosjan.